Tytułowy Logan, znany też jako superbohater Wolverine, to były członek grupy mutantów zwanej X-Men, pochodzącej z uniwersum Marvela, a więc tego samego co Kapitan Ameryka, Iron Man czy Hulk (Wolverine debiutował właśnie jako wróg zielonego olbrzyma). Choć w filmach się nie spotkali – ze względu na podział praw do postaci między rożne studia. Jego nadzwyczajną zdolnością jest tzw. czynnik regenerujący, który czyni go niemalże nieśmiertelnym – wszelkie obrażenia goją się natychmiastowo.
Logan nie starzeje się też w normalnym tempie. Choć najbardziej charakterystyczną cechą Wolverine’a są wysuwane spomiędzy palców metalowe szpony, będące częścią jego stworzonego z adamantium szkieletu, wszczepionego mu w wyniku tajnego eksperymentu tworzenia z mutantów żywych broni.
Hugh Jackman wciela się w tę postać już po raz dziewiąty – począwszy od filmu „X-Men” z roku 2000, zaliczając gościnne występy w „X-Men: Pierwsza klasa” oraz „X-Men: Apocalypse” – w większości obrazów z tego uniwersum grając jednak pierwsze skrzypce (w „X-Men 2”, „X-Men: Ostatni bastion”, „X-Men Geneza: Wolverine”, „Wolverine” oraz „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie”).
Idąc na seans „Logan: Wolverine”, można jednak o tym wszystkim nie pamiętać, no, może z wyjątkiem faktu posiadania przez bohatera czynnika regeneracyjnego, który zresztą u podstarzałego już bohatera mocno szwankuje. Otóż jest rok 2029, mutanci niemalże zniknęli z powierzchni Ziemi, bo wielu zginęło, od dawna zaś nie rodzą się nowi. Logan jest jednym z ostatnich, a towarzyszy mu Charles Xavier, twórca grupy X-Men, ich mentor i opiekun, niegdyś potężny telepata, obecnie zaś schorowany dziewięćdziesięciolatek, którego „napady” są śmiertelnie groźne dla całego otoczenia.