Robert Ziębiński: – Pana nowa książka „Słup ognia” to opowieść o narodzinach Secret Service. Czym różniło się szpiegostwo w XVI-wiecznej Anglii od tego, które znamy dziś?
Ken Follett: – Dla mnie największym zaskoczeniem był fakt, że działanie Secret Service w XVI w. i działanie tej organizacji dziś poza technologią nie różni się w zasadzie niczym. Czyli po kolei – podobnie jak dziś tworzono listy osób podejrzanych, odstających od społeczeństwa, które podlegały inwigilacji. Sprawdzano ich korespondencję, badano rodziny, znajomych, śledzono każdy krok. Stworzono specjalne tajne kody i szyfry do porozumiewania się. Były oddziały ludzi, którzy specjalizowali się w dekodowaniu szyfrów innych agencji wywiadowczych. Reasumując, w XVI w. szpiegostwo wyglądało podobnie jak dziś. Więcej – agenci wydawali się mieć więcej uprawnień i nie byli ograniczani prawami człowieka, co w praktyce oznaczało, że z podejrzanymi mogli robić wszystko.
Wszystko się powtarza?
Jest takie powiedzenie: jedyną rzeczą, jakiej uczymy się z historii, jest ta, że nigdy niczego z niej się nie uczymy. Pisząc swój cykl „Filary Ziemi”, zagłębiałem się w różne okresy historyczne – od średniowiecza po renesans – i zagłębiając się w historyczne zapisy, naprawdę trudno nie odkryć, że odróżnia nas od tamtych ludzi głównie zaplecze technologiczne i naukowe. To technologia i nauka zmienia jakość i sposób życia, ale nie ma większego wpływu na decyzje, które podejmujemy. Od tysięcy lat wiemy, że tragiczna miłość kończy się źle, ale brniemy w toksyczne układy. Wiemy, że władza deprawuje, ale nie robimy nic, by kontrolować polityków. Wiemy, jak zaczynają się wojny, ale dokładnie jak kiedyś przymykamy oczy, mając nadzieję, że to nie będzie dotyczyć nas.