Wydawałoby się, że „Moby Dick” Hermana Melville’a jest najmniej nadającą się do udramatycznienia powieścią. I rzeczywiście, kompozytor Eugeniusz Knapik napisał dzieło, które przypomina raczej kantatę. Z drugiej strony librecista Krzysztof Koehler nie został wyłącznie przy dziele Melville’a, lecz wydobył biblijne aluzje i powiązania, wprowadzając m.in. dwie postaci kobiece: Hagar, matkę Izmaela, oraz Jezabel, żonę Ahaba. Reżyserka Barbara Wysocka i scenografka Barbara Hanicka starały się dopasować stronę wizualną zarówno do ogromu: sceny, oceanu, emocji i płynącej powoli muzyki o potężnej, wyrafinowanej instrumentacji (świetnie poprowadził ją Gabriel Chmura), a nawet tytułowego wieloryba, jak i do uwięzienia – na okręcie czy w swojej wizji świata. Główna rola przypada tu chórowi (znakomicie przygotowany przez Bogdana Golę); z kilku ról solowych wyróżniają się zwłaszcza Hagar (Agnieszka Rehlis), Starbuck (Mateusz Zajdel) i Ojciec Mapple (Wojciech Śmiłek). Trochę słabiej wypadają goście: Arnold Rawls w roli Izmaela (ma co prawda karkołomnie wysoko napisaną partię) i momentami zbyt cichy Ralf Lukas (Ahab). Jeden zarzut do realizatorów: w libretcie wskazany jest moment, gdy statek tonie i powinno być to pewną sceniczną kulminacją, po której następuje już tylko konkluzja. Takiego efektu tu nie ma, szkoda więc, że ten majestatyczny spektakl praktycznie nie ma zakończenia.
Eugeniusz Knapik, Moby Dick, reż. Barbara Wysocka, Teatr Wielki-Opera Narodowa w Warszawie