Przyszła pora pierwszych szkolnych zebrań, na których wychowawcy klas spotykają się z rodzicami swoich uczniów. Zwykle spotkania te służą sprawom organizacyjnym, wyborom rad rodziców, ustalaniu składek, informowaniu o terminach ferii czy wycieczek. Najczęściej brakuje czasu, a nierzadko przede wszystkim zamysłu, aby szkolne zebrania spożytkować na ustalenia fundamentalne. By wychowywanie uczniów miało sens, powinno opierać się na wspólnocie wychowawczej domu i szkoły, w której obie strony postępują wedle tych samych reguł, konsekwentnie stawiają uzgodnione wymagania i wspólnie je egzekwują. Taki rodzicielsko-nauczycielski sojusz rokuje pożądaną skuteczność, podobnie jak sojusz ojca z matką w wychowaniu rodzinnym.
Wartościowe wychowanie młodych ludzi jest możliwe pod warunkiem, że uczniowie, ich rodzice i nauczyciele będą się wzajemnie szanować. Tymczasem w tysiącach polskich domów i szkół rozgrywają się epizody, które zaprzeczają zdroworozsądkowemu modelowi wychowawczemu, jakiego – często wbrew pozorom – młodzi od dorosłych oczekują. Oto przykłady wzięte z nauczycielskiej i rodzicielskiej praktyki.
Scena 1:
W atmosferze wypoczynkowego grillowania w grupie zmieszanych pokoleń odbywa się żywa dyskusja dorosłych, której z zainteresowaniem przysłuchują się ich dzieci. I dowiadują się, że „dyrektor szkoły to idiota”, „kobieta od matematyki to głupia baba”, „wychowawczyni to zarozumiała siksa”, „regulamin szkolny to farsa”, „stopnie są niesprawiedliwe”.
Scena 2:
Na spotkaniu z wychowawcą rodzic licealnego trzecioklasisty odpowiada na krytyczne uwagi nauczycielki na temat jego syna: „Na szczęście syn skończył już 18 lat i sam odpowiada za siebie”.