Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Fragment książki "Bieszczady w PRL-u 2"

Kompleks wodny w Ustrzykach  każdego lata był oblegany przez mieszkańców i turystów. Kompleks wodny w Ustrzykach każdego lata był oblegany przez mieszkańców i turystów. Ze zbiorów Krzysztofa Potaczały / materiały prasowe
Najpierw był tylko on, a wkrótce potem już nikt ich nie liczył. Zbudowali szałasy, sprowadzili zwierzęta, poszli się zameldować – w tej wsi nie wsi, do której wiodła ledwie leśna ścieżka. Może dlatego gminna urzędniczka nie wiedziała, gdzie to jest.
materiały prasowe

Ziemia od trzydziestu lat nieruszana, jak okiem sięgnąć burzany i las. Cóż robić w takim miejscu, na dzikich polach, w opuszczonej dawno dolinie? A jednak ktoś miał pomysł, nawet ideę, w myśl której życie nabiera sensu wyłącznie wtedy, gdy człowiek może dokonywać wolnych wyborów. Więc kiedy urzędniczka powiedziała im, że w takim miejscu osadzać się nie wolno (choć nie wiedziała, gdzie to jest), oni i tak postanowili zostać.

– Boże – szeptano z niepokojem po opłotkach – obdarte to to, złachmanione, włosy do ramion…

– Lepiej od nich z daleka – przestrzegano w sklepie – nie wiadomo, jaką zarazę w sobie mają…

– Podobno to te „hipisy” – plotkowano w domach – co się zielskiem odurzają…

– W imię ojca i syna…

– Cha, cha, cha! – Wieńczysław Nowacki (zwany dalej Wieśkiem albo Wieńkiem) zachodzi się do łez, ale potwierdza, że tak właśnie to wyglądało, kiedy w 1975 roku w dolinie Caryńskiego z kilkoma równie „podejrzanymi” zakładał nową osadę. – Nami to z początku nawet straszono dzieci.

Przyjechał w Bieszczady dwa lata wcześniej z Zawiści w Opolskiem. Tamtejszy poniemiecki dom stał otworem dla młodych poszukujących własnej drogi, niegodzących się na ówczesną rzeczywistość, ale ich niedbały ubiór i luźny styl zachowania drażniły konserwatywne wiejskie środowisko. Gospodarstwo rychło nazwano w okolicy hipisowską komuną – i pewnie nie całkiem bez racji, bo niemało hipisów tam koczowało, włącznie z „praktykującymi” ćpunami.

Reklama