Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Obuci i obyci

Po co dzisiaj dobre maniery?

Można z niewielką przesadą powiedzieć, że to, czego w dobrych obyczajach nie udało się unicestwić socjalizmowi, kapitalizm dobił. Można z niewielką przesadą powiedzieć, że to, czego w dobrych obyczajach nie udało się unicestwić socjalizmowi, kapitalizm dobił. Corbis
Czy coś nam jeszcze dzisiaj przychodzi z dobrych manier? Czy warto uczyć dzieci savoir-vivre’u, czy też trzeba przystać na świat z jego prostactwem i wulgarnością?
Inteligenckie porzucenie misji na rzecz portfela było pewnie cywilizacyjnie nieuchronne.Jim Sugar/Corbis Inteligenckie porzucenie misji na rzecz portfela było pewnie cywilizacyjnie nieuchronne.
Nieprzypadkowo określenia bon ton, maniery, etykieta, kindersztuba znajdują wymiennik w sformułowaniu: dobre wychowanie.Ingram Publishing/Alamy/BEW Nieprzypadkowo określenia bon ton, maniery, etykieta, kindersztuba znajdują wymiennik w sformułowaniu: dobre wychowanie.

Czy jeśli ktoś kichnie w towarzystwie, mówimy mu „na zdrowie”? Czy dziewczynie wypada bekać? Czy można jakoś ochronić krawat przed rosołem? Tato wchodząc na cmentarz, ściągnął czapkę; mama powiedziała, że ma ją włożyć – kto ma rację? Chcę wyjść na niedzielny spacer w białym garniturze, ale mam tylko czarny parasol – pasuje? Chodzi o siadanie mężczyzny, dokładnie o zakładanie nogi na nogę – czy to ma wyglądać „kolano na kolano” czy „kostka na kolano”? W sprawie dawkowania wody toaletowej – otóż zwykle używam czterech psiknięć, aczkolwiek mam wrażenie, że są one niewyczuwalne dla otoczenia. Jestem katechetą; zdarza się, że wchodzący do szkolnej toalety uczniowie pozdrawiają mnie: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!” – czy powinienem reagować?

Cena manier

To pytania z poradniczych portali internetowych (na hasło „zasady dobrego zachowania” wyskakuje kilkaset stron oferujących pomoc); w większości – z portalu niestrudzonego Stanisława Krajskiego, dr. nauk humanistycznych, autora kilku książek i setek artykułów na temat savoir-vivre’u, a przed czterema laty – założyciela Akademii Dobrych Manier: kursy, szkolenia, konsultacje (błyskawiczna porada w pilnej potrzebie – 50 zł). Akademie, szkoły, firmy z podobną ofertą muszą prosperować coraz lepiej, skoro w Warszawie i Krakowie ogłasza się ich po siedem, w Gdańsku sześć.

Klientela to skierowani na poduczki pracownicy szanujących się firm (np. banków, ale też urzędów), lecz wejść w posiadanie manier pragnie też coraz częściej klient indywidualny, a przynajmniej wyposażyć w nie dzieci (posyła się już kilkulatków). Piotr Kłyk, trener w stołecznej Szkole Dobrych Manier, wykładowca etykiety biznesu w warszawskich uczelniach, informuje, że oferta poszczególnych ośrodków jest zróżnicowana, ale zazwyczaj kursy są jednodniowe (8 godzin), odbywają się w grupach od 4 do 16 osób, ceny wahają się w granicach 100–130 zł. Po teorii przechodzi się do ćwiczeń z nakrywania stołu, witania gości, serwowania wina. Adam Jarczyński z serwisu SavoirVivre24h.pl, dyrektor generalny Polskiej Akademii Protokołu i Etykiety, często dostaje maile z pytaniami od byłych kursantów: – Cieszy mnie to, bo oznacza, że ludzie nie chcą popaść w bylejakość. Piotr Kłyk obserwuje, że klient indywidualny przychodzi do Akademii również dla samej przyjemności odreagowania na osaczające go wulgaryzmy i chamstwo.

Nie jest jeszcze tak, by kilkuletni popyt na działalność usługową w zakresie bon ton dał widowiskowe efekty. Przeciwnie – nieokrzesanie, grubiaństwo, niewrażliwość zdają się osiągać masę krytyczną. Pisaliśmy niedawno o powszechnej erozji empatii (POLITYKA 24), doszukując się jej przyczyn w specyfice polskiego turbokapitalizmu, naznaczonego pośpiechem, opacznie pojętym indywidualizmem (czytaj: narcyzmem i egoizmem), prymitywnie interpretowaną wolnością i równością.

Można z niewielką przesadą powiedzieć, że to, czego w dobrych obyczajach nie udało się unicestwić socjalizmowi, kapitalizm dobił. Ideologia komunistyczna usiłowała nie bez powodzenia „wyrzucić na śmietnik historii” klasy wyższe wraz z ich wykpioną etykietą. Ale inteligencja, dla ideowej poprawności nazwana pracującą, poczuwała się do roli depozytariusza pewnej ogłady i estetyki w codziennym życiu. Hermetyczność środowisk adwokatów, lekarzy, architektów, aktorów, profesury akademickiej miała mnóstwo wad, ale i tę zaletę, że trzymano klasę. Istniała środowiskowa kontrola. Mec. Jacek Dubois, junior w adwokackim rodzie, powiada, że patron był dla aplikanta niekwestionowanym wzorem zachowania na sali sądowej, ale i przy stole. Aspirowało się, by wyglądać jak on, czytać co on, bywać gdzie on. Ale to były czasy, gdy aplikowało w stolicy do zawodu kilkunastu, a nie kilkuset adeptów rocznie.

Proletariackie maniery szybko znużyły też wielu – by tak rzec – wykonawców dyktatury proletariatu. Ten, któremu przyszło wyprowadzać sztandar PZPR, był inteligentem co się ­zowie. Inna sprawa, że „masom inteligenckim”, zbiedniałym, kwaterowanym w blokowych M-4, z trudem szło kultywowanie kultury stołu, gdy posiłki z konieczności spożywało się w przygarbie z tzw. ławy przystawionej do wersalki. Nie sposób było zostać somelierem, mając wybór między Sophią a Kadarką. Ani nauczyć się, jak jeść ostrygi, gdy w restauracyjnym menu pod tą nazwą występowało surowe żółtko w szklance. Toteż przy rozpaczliwych gestach obrony (zdobyć nowego Llosę w zaprzyjaźnionej księgarni i puszkę tuńczyka na domowe przyjęcie!) Peerelczyk obyczajowo się pauperyzował.

Smutne, że vox populi w dziedzinie obyczajów zaczął na dobre rządzić po transformacji ustrojowej. Zabrakło depozytariusza obycia? Fakt, inteligencja – od profesury po aktorów – musiała przede wszystkim się obuć (całkiem niemetaforycznie mówiąc, bo najłatwiej nas było poznać w cywilizowanej części świata po znoszonych i tandetnych butach). To porzucenie misji na rzecz portfela było pewnie cywilizacyjnie nieuchronne. Podobnie nieunikniona była rozbiórka kanonu dla ludzi intelektualnie ambitnych. Nie dlatego, że kultura wysoka zanikła; przeciwnie – ona rozkwita, jest coraz bardziej dostępna, ale w efekcie każdy trochę co innego czyta, ogląda, słucha. Klasy od średniej w górę stanowią – powiadają socjologowie – coraz bardziej federację nisz. Jednolitą kulturę – festynu, kabaretowego rechotu, muzyki disco polo – ma demos. Lud.

Niczyja to wina. Logika rynku wzięła we władanie nieomal całe życie społeczne. Logice słupków oglądalności i czytelnictwa podporządkowały się media. To dla ludu, żądnego krwi, plotki, skandalu, wykreowano tzw. telewizyjną publicystykę, gdzie zasadą jest przekrzykiwanie, wchodzenie w słowo, kłótnia. Pisze się na ustawicznie podniesionym tonie, krzyczy tytułami, a gra na ludzkich emocjach sprawia, że zaciera się różnica między prasą opinii a tabloidami. Normy odzieżowe dyktują agresywne estetycznie celebrytki, językowe – brutalni retorycznie politycy. Nakaz luzu i spontanu obowiązuje uczestników i jurorów telewizyjnych show – mówią sobie po imieniu bez baczenia na wiek, płeć, kompetencje. Jak boleje dr hab. Katarzyna Kłosińska, znana popularyzatorka poprawnej polszczyzny, w obiegu jest tam język „mega-super” ubogi. Prostacki. Czołowa ekspertka od pichcenia na światowym poziomie, w dezaprobacie dla umiejętności swych gospodarzy, przewraca stół, tłucze talerze i recenzenckim animuszem doprowadza do łez.

Niestrawność

Coraz więcej osób widząc to, cierpi na bolesną niestrawność. Ma poczucie niezasłużonej degradacji. I bezradności. Na przykład gdy 12-letnia siostrzenica zjeżdża z kilkudniową wakacyjną wizytą. I odmawia zjedzenia obiadu, bo nie lubi buraczków. Rozbabruje potrawy, paćka talerz, siorbie, ciamka. Każe dziesięć razy wołać się do stołu. Wstaje bez „czy mogę” i „dziękuję”. Siedzi niechlujnie, podpiera się, podkula nogi. Nie przychodzi jej do głowy pomóc w nakrywaniu, sprzątaniu, zmywaniu. Nie dziękuje za prezent. Rozczarowana, że nie udało się dostać jakiegoś ciuszka-zachcianki, wrzeszczy i trzaska drzwiami. Wypowiada się o innych (dzieciach i dorosłych): głupek, idiota, kretyn. Nie ma w zwyczaju odpowiadać pełnym zdaniem; poprzestaje na uhm; burczy pod nosem. Bez pytania gasi światło, wzmacnia głos w telewizorze, przełącza kanały. Bez pukania wchodzi do zamkniętego pokoju i toalety. W autobusie miejskim przepycha się, by zająć najlepsze miejsce. Wcina się ze swoimi problemami i uwagami w rozmowę dorosłych. Chichocze, gdy ktoś powie coś, co wyda się jej niedorzeczne; rysuje kółka na czole. Często wydaje się, że w ogóle nic nie słyszy. Nie patrzy w oczy podczas rozmowy. Jest niewychowana.

Nieprzypadkowo określenia bon ton, maniery, etykieta, kindersztuba znajdują wymiennik w sformułowaniu: dobre wychowanie. Cokolwiek powiedzieć o pożyteczności kursów savoir-vivre’u, jest to już tylko uzupełniająca wieczorówka. Wśród grzechów popełnionych przez nasze społeczeństwo w modernizacyjnej pogoni jeden wydaje się lekceważony: poniechanie kindersztuby. Maria Bujas-Łukaszewska z Akademii Dobrych Manier w Krakowie (12 lat działalności) proponuje swoje usługi liceom i technikom: – Młodzież pogubiła się, w dużej mierze z naszej winy. Metoda bezstresowego wychowania została wypaczona, wzięta zbyt dosłownie.

Mnie to nie przeszkadza

Anna Świątek, polonistka i od lat 90. nauczycielka savoir-vivre’u w warszawskim Liceum im. Frycza Modrzewskiego, mówi, że pracuje w dobrej szkole. Obserwuje, jak dla rodziców zmienia się kryterium dobrej szkoły. Dziś mniej chodzi o formalne wyniki, ale o to, by uczyły się tam dzieci z dobrych domów. Wychowane. Takie, które podczas rozmowy patrzą w oczy bez strachu, z mądrą pokorą. W gorszej króluje brak ogłady.

Daleka jest od tego, by za nieokrzesanie obwiniać dzieci (kiedyś pomyślała o jednym z uczniów: szkoda, że poznałam jego rodziców, bo przedtem robił wrażenie, że wyszedł z przyzwoitego domu). Problem widzi w nauczycielach. Opowiada anegdotę. Koleżanka stoi nad uczniem podczas przerwy, coś tłumaczy, on siedzi na podłodze z wyciągniętymi nogami. Anna Świątek zwraca uwagę, żeby wstał. Koleżanka protestuje: jej to nie przeszkadza.

Wielu nauczycieli nie rozumie sensu kultury osobistej. Też są pogubieni, szlusują do młodzieży. Z domu zaś uczniowie wynoszą zasadę odwetu: skoro nauczyciel czy kolega jest prostacki, dlaczego ty wobec niego miałbyś nie zachowywać się tak samo. Wielu pedagogów bezrefleksyjnie ulega swoistej amerykanizacji szkoły, choćby takim postulatom reformatorów jak zlikwidowanie w klasach ławek. (– Człowiekowi stolik jest potrzebny choćby po to, żeby wiedzieć, co ma zrobić z nogami). A potem asekurują się absurdalnie szczegółowymi regulaminami i statutami: co za zjedzenie kanapki na lekcji, co za spóźnienie – precyzyjnie obmyślane kary. Jednocześnie stopnie z zachowania są bagatelizowane, nie ma problemu, by dostać się na studia z nieodpowiednim.

Psychologowie powtarzają: dorastające dzieci, choć z pozoru zbuntowane, jak powietrza potrzebują autorytetów, hierarchii, rytuałów – dla poczucia bezpieczeństwa. Dziś mają pomieszane w głowach. Anna Świątek opowiada, że gdy podczas lekcji wchodzi do klasy dorosły, nauczycielka prosi, żeby uczniowie wstali. Weszła woźna. Byli zdziwieni, że też trzeba. Precedencja funkcji – to im jeszcze mieści się w głowach, ale wynikająca z wieku czy płci? Nikt im nie powiedział, że dobre wychowanie to nie wyuczony przymus, to uważność wobec drugiego człowieka, okazywanie mu szacunku.

Szkoła zrejterowała z obowiązku wychowania. Ale i uczelnie nie są środowiskiem wzorotwórczym. Jan Minkner, redaktor naczelny Radia Opole, już w latach 90. prowadził zajęcia z dobrego wychowania („kultura zawodu”) w zespole szkół ponadpodstawowych, a potem na Uniwersytecie Opolskim na politologii i dziennikarstwie („etykieta”). Obserwuje, że połowa obecnych studentów coś z domu wyniosła, połowa – to tabula rasa. Niedobrane krawaty, porozpinane bluzki, fatalnie siadają. Starał się: sprowadzał aktora, by uczył wymowy, i krawca, by objaśnił, na czym polega elegancja tkaniny, kroju itd. Nie porzuca marzenia, by na uczelni otworzyć wspólną pracownię dla wielu kierunków ze stołem, zastawą, kompletem sztućców i kieliszków.

Czy znajdzie zrozumienie w czasach, gdy nauczyciele akademiccy przesiąkli – jak powiada – robociarskimi nawykami? Ot, choćby ta graba wyciągnięta na powitanie, również do kobiety. Ot, „podniesienie” podczas przerwy kawowej w konferencji naukowej (brzęk łyżeczek w filiżankach, z końcowym akordem – stukaniem o brzeg naczynia). Profesura w dużej części porzuciła konwenanse odzieżowe i językowe. Niechlujnie „pracujo”, „ido” i „mówio”, np. pińcet (500). Tendencja do upraszczania języka przechodzi w językowe prostactwo.

Słuchanie ze zrozumieniem

Przyzwyczailiśmy się, że absolwentom wyższych uczelni brakuje tzw. kompetencji społecznych. Tego czegoś z pozoru nieuchwytnego. W oczach pracodawców – nawet bardziej niż wiedzy. Zdezorientowani młodzi ludzie próbują „to coś” nadrobić. Kursy autopromocji, kreowania wizerunku, treningu osobistego. Jakkolwiek by to nazwać, sprawa – przynajmniej na początku – sprowadza się do łatania dziur w kulturze osobistej.

Dr Grzegorz Gustaw, psycholog i trener owych umiejętności społecznych, dostrzega wiele zbieżności z zasadami savoir-vivre’u. Wszak tu i tu chodzi o sprawne komunikowanie się, zarządzanie sobą w czasie (punktualność), panowanie nad mową ciała (wstrzemięźliwość w gestykulacji). Słuchacze, powiada, są w tym wszystkim coraz lepsi, ale wiele spraw szwankuje. Np. powszechna jest zbyt emocjonalna, gwałtowna reakcja na krytykę. Albo nawyk odpowiadania na podniesiony głos jeszcze wyższym tonem. A już fundamentalna trudność to powstrzymać się od przerywania, nie wcinać się, uszanować rozmówcę. Psycholog ma tę przewagę nad trenerem manier, że naukowo uzasadni korzyść z właściwego zachowania: uważnie słuchając, uzyskujesz większy wpływ na rozmówcę, albowiem karmisz jego poczucie ważności, a człowiek niczego tak nie uwielbia, jak czuć się ważny.

Być może należałoby teraz do programu edukacji – wzorem nauki czytania ze zrozumieniem – wprowadzić naukę słuchania ze zrozumieniem. Uczyć dojrzałej reakcji na krytykę. Ukazywać dzieciom, że nie ma lepszego sposobu na czyjś krzyk, niż w odpowiedzi obniżyć głos.

Takie racjonalne wyjaśnianie sensu dobrego wychowania może być skuteczniejsze niż odkurzanie przedwojennych kodeksów. Zresztą życie zwykle weryfikowało (demokratyzowało) nakazy i zakazy. Dziś w internetowych poradnikach, jak uniknąć zachowań gminnych, wciąż można znaleźć zalecenie, by do opery zimą wdziać futro naturalne, byle nie królicze. Cóż, już i w polskich obyczajach wielkomiejskich noszenie martwych zwierząt na grzbiecie uchodzi za nad wyraz gminne. Współczesna moda bawi się cytatami etnicznymi, kiczem, pastiszem; współczesne markowe wzornictwo – szczyci recyklingiem plastiku. Czy w obliczu tych zmian można jeszcze brzydzić się sztuczną biżuterią, malowaniem paznokci przez kobiety i krzesełkami z technorattanu w ogrodzie? Owszem, strój świadczy o szacunku dla gospodarzy, ale w wielkim mieście burżuazja kredytowa, jak zgrabnie nazwano młodych pretendentów do klasy średniej, na co dzień chodzi w mundurkach wedle korporacyjnych dress code. Więc na sobotnich domowych przyjęciach wygląda tak, jakby zrobiła sobie przerwę w joggingu (co sygnalizuje zdrowy, jakże stosowny styl życia). Zatem człowiek w rzekomo bezpiecznej „małej czarnej” może się tam poczuć stanowczo nadubrany.

Miłość każdego bliźniego

Na współczesne maniery wpływa z pewnością równouprawnienie kobiet (już nieładnie jest przedstawić małżeństwo: to pan Nowak, a to Nowakowa). Wpływają zasady podmiotowego traktowania dzieci. I poprawność polityczna, wykluczająca nadmierne zwracanie uwagi na wiek, płeć, kolor skóry. Dziwne, że zagorzali konserwatyści aż tak to dezawuują, nie dostrzegając, że chodzi o szacunek do drugiego człowieka. Wręcz o ewangeliczny nakaz miłości bliźniego. Wstęp do każdego współczesnego poradnika akcentuje, że w nim właśnie savoir-vivre ma swą najgłębszą genezę. Dr Stanisław Krajski w internetowym artykule dodaje, że sformułowanie savoir-vivre należy tłumaczyć nie tylko jako etykietę czy maniery, ale umiejętność życia. Dobrego życia. Pełnego urody i niewadzącego innym.

Pozostaje jeszcze odpowiedzieć czytelnikowi, którego synek ostatnio zaskoczył pytaniem protokolarnym: Czy mogę o coś zapytać? Ojca niepokoi, czy syn nie jest zbyt grzeczny, czy odnajdzie się w świecie. Odpowiedź brzmi: będzie umiał ułożyć sobie dojrzalsze relacje, łatwiej znajdzie pracę, będzie lepiej żył. Szczęśliwie nie on jeden stara się być dobrze wychowany.

PS Odpowiedzi na pytania internautów: Nie mówić „na zdrowie”. Nie wypada bekać, także chłopcom. Jeść rosół ostrożnie. Zdjąć czapkę przy samym grobie. Mężczyzna używa wyłącznie czarnego parasola. Mężczyzna z reguły powinien siadać ze stopami na podłodze; odległość między kolanami – „na trzy, cztery palce”. Wystarczą cztery psiknięcia. W toalecie nie witamy się ani nie pozdrawiamy.

Współpraca: Olaf Gałecki

Polityka 32.2014 (2970) z dnia 05.08.2014; Społeczeństwo; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Obuci i obyci"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną