Czy „Niebieski wieloryb” w ogóle istnieje? Owszem, ale nie to jest najważniejsze w tej sprawie
Kilka tygodni temu na portalach społecznościowych zaczęły krążyć informacje o pochodzącej z Rosji grze „Niebieski wieloryb”. Skierowana do młodzieży, polega na wykonaniu 50 zadań powierzonych przez tajemniczego opiekuna. Postępy komentują w sieci rówieśnicy. Z czasem pojawi się polecenie samookaleczenia się, a w finale – odebrania sobie życia.
„Niebieski wieloryb” to opowieść, która budzi lęk, bo tak właśnie została zaprojektowana. Na swoim fascynującym blogu „Mitologia Współczesna” zjawisko to tłumaczy dr Marcin Napiórkowski, semiotyk kultury z Uniwersytetu Warszawskiego. Przypomina, że to, co budzi lęk, nie musi być faktycznym zagrożeniem. I na odwrót: są rzeczy groźne, które nie są straszne. I vice versa. – Te właśnie, paradoksalnie, zagrażają nam najbardziej, bo bagatelizujemy niebezpieczeństwo – ostrzega Napiórkowski. – Mechanizmy paniki moralnej są tak niebezpieczne, bo często odwracają naszą uwagę od rzeczy groźnych, kierując ją ku temu, co straszne. Straszne sprzedaje się (i klika) lepiej niż groźne. Jesteśmy więc tak pochłonięci niebezpieczeństwem urojonym, że nie mamy czasu na zagrożenia jak najbardziej rzeczywiste.
Legend o czarnej wołdze było już wiele, teraz o pladze samobójstw huczą media, a do sprawy z powagą odnoszą się służby, prokuratura i resort edukacji. Mamy jednak do czynienia z powtarzaniem niesprawdzonych doniesień i budowaniem mitów. W czasach postprawdy powinniśmy być wyczuleni na nieprawdziwe informacje i próby manipulacji. A jednak ulegamy zbiorowej panice, nie podając w wątpliwość tego, co serwują nam i media, i – niestety – także państwowe instytucje.