Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Francuzi szukają Bastylii

Jak być Francuzem

Co to znaczy być Francuzem? Co to znaczy być Francuzem? Jean Dalban / BEW
Rząd francuski postawił rodakom pytanie: „Co dla was znaczy być Francuzami?”. Niesłychane. Pewnie tylko we Francji można urzędowo przeprowadzać debatę o tożsamości narodowej.

Wyjątkowość Francuzów z miłą kpiną podkreślił Woody Allen w komedii „Koniec z Holly-wood”. Obsypany Oscarami reżyser w toku realizacji filmu nagle traci wzrok. Z pomocą żony przypadłość tę ukrywa, lecz w końcu zostaje z pudłami bezsensownie nakręconej taśmy bez ładu i składu i kompromitację ową sam widzi, bo wzrok po zakończeniu montażu odzyskuje. Krytyka amerykańska film wyśmiewa i niszczy. Ale załamanego reżysera podtrzymuje nagle zalew pochwał z Cannes, nadających chaotycznemu filmowi pieczęć geniuszu. „Dzięki Bogu, że istnieją Francuzi!” – konkluduje Allen.

Francuskiej wyjątkowości poświęcaliśmy wiele artykułów, Francuzi kultywują bowiem l’exception française, odmienną – głównie od amerykańskiej – politykę w licznych dziedzinach; obrona kultury i języka istniała tam zawsze w jakiejś nostalgii za mocarstwowością i oryginalnością. Tę wyjątkowość w listopadzie potwierdził minister Eric Besson – w nazwie jego ministerstwa występuje „tożsamość narodowa”, czy w innych krajach to istnieje? – który, powołując się na prezydenta, wezwał rodaków do zabrania głosu. Na osobnej witrynie: www.debatindentitenational.fr tego samego dnia jeszcze przed końcem déjeuner pojawiło się 3 tys. deklaracji, po czym witryna padła ofiarą własnego sukcesu, bo zalała ją masa obywateli czujących potrzebę wypowiedzi. Niezależnie od forum internetowego minister rozesłał okólnik do prefektów stu departamentów, aby w każdej gminie zorganizować przynajmniej jedną publiczną debatę z udziałem radnych, nauczycieli i duchownych. W lutym 2010 r. rząd przedstawi syntezę.

Francuska tożsamość

Prezydent Nicolas Sarkozy, sam Francuz w pierwszym pokoleniu, jeszcze w kampanii wyborczej obiecywał „umocnienie tożsamości francuskiej”. Więc ona słabnie? Tak, bo pytania o tożsamość narodową pojawiają się w epoce zamieszania i zwątpienia. Francja jest w sytuacji szczególnej: mało, że dawniej chrześcijańska, „pierwsza córka Kościoła” – co tak podkreślał JP II – a dziś laicka, to jeszcze na jej terytorium mieszka 6 mln muzułmanów, w samym regionie paryskim półtora miliona!

Do tego dochodzą zjawiska znane i gdzie indziej, ale tu nasilone: Schengen zniosło granice w Europie, rośnie mobilność ludzi stykających się na co dzień z innymi językami i stylami życia. Jeśli cementem narodowym w większym stopniu stają się prawa obywatelskie, to stopniowo widać, że mają one przecież uniwersalny, a w każdym razie europejski charakter. Oczywiście, Francję zasilały zawsze fale emigrantów, zwłaszcza Polaków, Włochów, Portugalczyków, Senegalczyków i tak dalej, ale działały młyny instytucji integracyjnych, które dziś stanęły: poboru do wojska zaprzestano, na szkołę coraz więcej narzekań, kościoły opustoszały, partia komunistyczna, gromadząca niegdyś lewicę ludową, zwiędła zupełnie.

Co więcej, Francja bez trudu dawniej sięgała po przywództwo duchowe i kulturalne Europy. Nawet de Gaulle, choć mówił, iż w Europie nie ma ideologii, a są tylko narody, godził się na ściślejsze instytucje europejskie, bo przewidywał, że Francja będzie jeźdźcem, a Niemcy koniem. Dziś potęgę zjednoczonych Niemiec widać gołym okiem i de Gaulle, gdyby żył, musiałby bez wątpienia szukać innych barwnych porównań. Fakt znamienny: od 2000 r. pojawiło się we Francji 30 książek z wyrażeniem „tożsamość narodowa” w samym tytule.

Czy rzeczywiście trzeba szukać nowej syntezy tożsamości narodowej? Nowej formuły patriotyzmu? W Polsce do przytomności nawoływał nas Słowacki, pamiętacie: „Szli dalej krzycząc: »Boże! ojczyzna! ojczyzna…«. Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka,/Spojrzał na te krzyczące i zapytał: »Jaka?«”. We Francji odpowiedzi na pytanie „Jaka?” mamy nadmiar, i to odpowiedzi współczesnych. Słowo jest sercem francuskiej kultury, każdy znaczący polityk czuje, że musi napisać książkę. Teraz pisarz i dyplomata Max Gallo przedstawił „Duszę Francji”, książkę, w której wyznaje, że od zawsze, za znanym u nas historykiem Fernandem Braudelem, szukał „głównej problematyki”, nabieżników narodu i dla Francji tak je identyfikuje: obywatelstwo zgodnie z „zasadą ziemi”, równość, szkoła republikańska, język francuski, rola państwa i stosunek obywatela do państwa oraz szczególne miejsce dane kobietom. Z tej listy Maxa Gallo każdy punkt wymaga osobnej książki, mogę zasygnalizować tylko dwa problemy.

Obywatelstwo zgodne z „zasadą ziemi” (to znaczy ma do niego prawo każdy urodzony na ziemi francuskiej, także z obojga rodziców obcokrajowców). Inaczej niż w Polsce (gdzie obowiązuje ius sanguinis, zasada krwi), to nie tylko reguła techniczna, lecz od razu cały program koniecznej integracji dzieci, które opowiedzą się za Francją. Stąd we Francji mało kogo dziwi rola, jaką bierze na siebie państwo w podkreślaniu francuskiej szczególności, obrony języka i kultury. Jedynym zadaniem szacownej Akademii Francuskiej – to chyba największy honor być zaliczonym do grona 40 „nieśmiertelnych” – jest tworzenie słownika języka francuskiego. Akademia to tylko przykład instytucji powołanej przez państwo. Jest ich wiele: kodeks Napoleona, od Richelieu i Colberta (ministra finansów Ludwika XIV) silna centralizacja i państwo w roli największego inwestora: elektrownie atomowe, TGV, reaktory eksperymentalne itd. Inaczej niż w Polsce, gdzie naród dorobił się państwa, we Francji to państwo wymyśliło i ukształtowało naród.

Jest i druga strona medalu. W czasach kryzysu Francuzi bardziej niż inni oczekują, że państwo ciężary weźmie na siebie, może dlatego są też bardziej socjalistyczni niż inne społeczeństwa, zdają się na pomoc, są roszczeniowi i antywolnorynkowi (najmniej przekonane do kapitalizmu społeczeństwo w Europie).

W schizofreni

Wielkie przedsięwzięcia nigdy nie są neutralne politycznie – i lewicowa opozycja podejrzewa, że Sarkozy przed wyborami regionalnymi zastawia na nią pułapkę. Prezydent rozwija patriotyczny sztandar i czeka na oklaski (w tym zapewne chce też podkradać głosy Frontu Narodowego). Więc jak go krytykować? Lewica nie może wybrzydzać, zwłaszcza że 60 proc. Francuzów w sondażu uznało, że debata to dobry pomysł. Więc nie zgadzając się z Sarkozym, Partia Socjalistyczna nie może mu oddać monopolu na serce i patriotyzm albo przyznać, że ma jakiś problem z narodem czy tożsamością narodową. Sekretarz PS przypomniał Baracka Obamę, który nie tylko nie uchylił się od debaty na temat „amerykańskich wartości”, lecz sam zaczął zajmować to pole, wykazując, iż jest lepszym depozytariuszem przesłania ojców założycieli niż George Bush.

Z drugiej strony, lewica nie bardzo sama wie, jak sobie poradzić z goryczą biedy i wykluczenia. Zamiast mówić o tożsamości narodowej, mówmy raczej o tożsamości społecznej – to głos Olivera Besancenota, rzecznika Nowej Partii Antykapitalistycznej. „Nie można żądać od młodych śpiewania „Marsylianki” i potem doroślejącym zamykać drogę do odpowiedzialnych stanowisk” – powiedział Kamel Hamza, radny z podparyskiego Courneuve. A Francja ma najstarszą w Europie klasę polityczną, która niechętnie ustępuje miejsca młodzieży.

Naukowcy przyjęli tę inicjatywę z wielką rezerwą. Filozof Alain Finkielkraut zaapelował, by nie iść na łatwiznę: miłości do Francji nabywa się nie tyle przez symbole, ile przez doskonalenie języka wykształconego na literaturze. Miłość do Francji nie jest celem, a raczej wynikiem poznania cywilizacji francuskiej – napisał w debacie. Jean-François Bayart ostrzegł, że nie ma tożsamości francuskiej, a w każdym razie, że politycy nie powinni przy niej manipulować, bo to pachnie totalitaryzmem. Bayart twierdzi, że Francuzi żyją w schizofrenii: z jednej strony w wielkim stopniu żyją z eksportu na cały świat, czyli korzystają z globalizacji bardziej niż inni, a z drugiej się jej boją. „Klasa polityczna we Francji nigdy nie głosiła dyskursu mobilizującego, zwłaszcza wobec imigracji, która jest szansą i źródłem wzrostu kraju” – pisze w debacie.

Minister ds. tożsamości narodowej nie buja w obłokach, wyznacza sobie także proste cele praktyczne, które wypadają skromnie w porównaniu z tymi z deklaracji i symboli przygotowanych na stronach ministerstwa. Otóż postuluje, by młodzi Francuzi przynajmniej raz w roku śpiewali hymn narodowy, najlepiej poprzedzony pogadanką pedagogiczną. A we wszystkich prefekturach w 2010 r. państwo zorganizuje kursy wychowania obywatelskiego otwarte dla wszystkich. Jak będą wyglądały? Nie wiadomo. Jakiś wzór ma być dopiero wypracowany w dwóch departamentach na południu Francji.

Tenże minister jest jednak także ministrem ds. imigracji i integracji i tu dopiero zaczynają się schody, bo łatwiej śpiewać „Marsyliankę”, niż wyjaśnić niepowodzenia procesów integracyjnych. Na razie ministerstwo przedstawiło ogólnikową propozycję „umowy z narodem”, którą ma wypełniać ułatwianiem asymilacji nowych obywateli przez lepszą praktykę francuskiego i poznawanie wartości Republiki. Ceremonia pozyskiwania obywatelstwa ma zyskać uroczysty, a nie tylko administracyjny charakter. Trzy miesiące skończą się tylko na nowym cocorico, głośnym zapianiu koguta, który jest jednym z tradycyjnych francuskich symboli? Nawiasem mówiąc, spis symboli został umieszczony na witrynie debaty. Wielu obywatelom to wystarczy. Ale sprawdzianem wartości będą trzy aspekty.

  • Po pierwsze, jak wszędzie, miejsce wydarzeń historycznych w debacie. Wspomniany Max Gallo skonstruował syntezę kraju – od czasu budowniczych katedr do budowniczych elektrowni atomowych. Rzeczywiście, żadnego kraju na świecie nie ogarnęła taka gorączka wznoszenia ogromnych gotyckich katedr, podziwianych do dziś, żaden też nie ma tylu elektrowni atomowych na kilometr kwadratowy. Jaka partia tożsamości narodowej ma być oddana historii? Jak Francuzi zbudują proporcje pomiędzy krajem-muzeum a krajem-laboratorium?
  • Po drugie, jak odniosą się do rzeczy wstydliwych, do tego, co każde społeczeństwo lubi zamiatać pod dywan? De Gaulle i następni prezydenci dopuścili się, zupełnie świadomie, majsterkowania przy świadomości narodowej. Francja Walcząca została jedyną prawdziwą Francją, zaś okres Vichy, Francję kolaborancką, ujęto w nawias i zamazano dzięki sprytnej formule, że Republika nie ponosi za nią żadnej odpowiedzialności, bo tylko Pétain jest naprawdę winien. A przecież, przypominają obrazoburcy, Pétain otrzymał pełnię władzy od legalnej reprezentacji kraju – w głosowaniu. Dopiero Jacques Chirac publicznie wyznał grzechy kraju, który wydawał własnych Żydów do obozów koncentracyjnych. Gdy kilka lat temu nieliczne grono deputowanych próbowało uczcić pamięć setek Algierczyków zamordowanych w 1961 r. w Paryżu przez policję, podniosły się okrzyki o hańbie i zdradzie. Rozdzieranie ran nigdzie nie spotyka się z przychylnością szerszej opinii. „Pamięć historyczna w niepodległym kraju nie może oznaczać mitotwórstwa” – pisał w poprzednim numerze Jerzy W. Borejsza.
  • I po trzecie, dla nas najważniejsze: dziś w Unii żaden kraj nie żyje sam i – mówiąc patetycznie – powinien wiedzieć, że trzeba liczyć się ze zdaniem innych. Dla innych narodów, które z Francją łączy sympatia, a nawet – jak w przypadku Polski – strategiczne wspólne przedsięwzięcia, ważne będzie zmierzenie dawki europejskości, jaką Francuzi zechcą dołożyć do swojej tożsamości. Urodzony w Wilnie wielki pisarz Romain Gary rozróżniał patriotyzm jako umiłowanie swoich od nacjonalizmu, to jest nienawiści do obcych.

We Francji nie ma takiej nienawiści, fala lepenizmu opadła. W dawnej tradycji tożsamość narodowa kładła bowiem nacisk na odrębność i oryginalność, była czymś w rodzaju urządzenia IFF (Identification, Friend or Foe), wprowadzonego w lotnictwie automatycznego systemu odróżniającego samoloty własne od maszyn nieprzyjaciela. Dziś w Polsce powinniśmy z uwagą odnotować we francuskiej debacie głos Martina Hirscha, ministra ds. młodzieży: „Uważam, że Francja nie ma problemu z tożsamością... Debata o tożsamości europejskiej albo o modelu europejskim jest istotniejsza”.

Prawda, że sąsiedzi interesują się Francją dużo bardziej niż Francuzi sąsiadami. Zwłaszcza Anglicy. Oba narody są odwiecznymi rywalami i nie przepadają za sobą. Ale Anglicy napisali i piszą o Francuzach setki książek, Francuzi tego nie odwzajemniają, na przykład próżno by szukać francuskiego odpowiednika angielskiego bestsellera „Rok w Prowansji” (Petera Mayle’a).

Teraz Debra Ollivier, Angielka żyjąca we Francji 10 lat, napisała książkę „Co wiedzą francuskie kobiety”. Bardzo na temat, bo m.in. szczegółowo opisuje Mariannę z obrazu Delacroix jako typową francuską kobietę: po pierwsze, ma konieczne akcesoria, tu – czapkę frygijską i szamerowany pasek, po drugie, czuje się swobodnie w męskim towarzystwie, po trzecie – przepełnia ją polityczna pasja, po czwarte – oczywiście występuje topless. Francuskie kobiety wiedzą, jak przyciągać uwagę – konkluduje Ollivier. To i moja konkluzja do całości.

Polityka 47.2009 (2732) z dnia 21.11.2009; Świat; s. 94
Oryginalny tytuł tekstu: "Francuzi szukają Bastylii"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną