Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Pleśń na wiśni

Japonia: Skrajna prawica w drodze do władzy

Coroczne obchody kapitulacji Japonii w świątyni Yosukumi. To mekka odradzającego się nacjonalizmu japońskiego. Coroczne obchody kapitulacji Japonii w świątyni Yosukumi. To mekka odradzającego się nacjonalizmu japońskiego. Reuters / Forum
Po ogłoszeniu wyników wyborów parlamentarnych, przyszły nowy premier Japonii nie wykluczył wejścia skrajnej prawicy do rządu. Jej przywódcy wielbią dyktaturę, chcą budować bombę atomową i kwestionują japońskie zbrodnie wojenne.
Burmistrz Osaki - Toru Hashimoto - nakazał zaczynać dzień w szkole od śpiewania hymnu sławiącego cesarza.AFP/EAST NEWS Burmistrz Osaki - Toru Hashimoto - nakazał zaczynać dzień w szkole od śpiewania hymnu sławiącego cesarza.

Wybory parlamentarne 16 grudnia wygrała Partia Liberalno-Demokratyczna (PLD). Na pozór nic się nie zmieni – rządziła Japonią przez pół wieku, zanim w ostatnich wyborach władzę przejęła Partia Demokratyczna (PD) obecnego premiera Yoshihiko Nody. Ale wszystkie oczy zwrócone są na trzecią siłę, założoną dopiero trzy miesiące temu Partię Odnowy Japonii (POJ). Wielu japońskich komentatorów jest przerażonych jej możliwym dojściem do władzy i porównuje sytuację do tej z Europy lat 30. XX w. „Adolf Hitler i Benito Mussolini też wyłonili się w takiej atmosferze” – ostrzegają gazety.

„Nasz kraj potrzebuje dyktatury” – przekonywał na czerwcowym wiecu Tōru Hashimoto, wiceszef POJ i jednocześnie burmistrz Osaki. Znany z ostrych wypowiedzi polityk uważa, że Japonia musi zbudować bombę atomową, a najlepszym rozwiązaniem sporu terytorialnego z Koreą Południową będzie użycie siły. Z zadziwiającą częstotliwością wywołuje skandale polityczne i obyczajowe, co nie przeszkadza mu być najpopularniejszym politykiem w kraju – i to mimo że w hierarchicznej Japonii od początku miał pod górkę.

Ojciec Hashimoto był członkiem yakuzy, popełnił samobójstwo po tym, jak zadłużył się u mafii. Mały Tōru nie miał z nim kontaktu – ojciec bił matkę, więc rodzice szybko się rozwiedli. Matka przeprowadziła się z dziećmi z rodzinnego Tokio do Osaki, gdzie zamieszkali w dzielnicy burakumin – kasty wykluczonej i pogardzanej biedoty. Do dziś konserwatywni japońscy rodzice przed ślubem swoich dzieci często wynajmują detektywów, którzy sprawdzają, czy przyszły zięć lub synowa nie pochodzą z burakumin. Wrogowie burmistrza Osaki twierdzą, że on sam też jest burakumin, a żeby to ukryć, specjalnie zmienił nazwisko.

Mimo taty mafioza i matki, która ledwo wiązała koniec z końcem, Hashimoto dostał się na prestiżowy Uniwersytet Waseda i został adwokatem. Jego telewizyjne programy z darmowymi poradami prawnymi dla widzów i liczne talk-shows, w których nigdy nie ukrywał radykalnych prawicowych poglądów, błyskawicznie zrobiły z niego gwiazdę. W 2008 r. postanowił zostać politykiem i wystartował w wyborach na gubernatora prefektury Osaka. Wygrał w cuglach i w wieku 38 lat został najmłodszym japońskim politykiem na tak wysokim stanowisku.

Hymn przed lekcjami

Od lat Hashimoto uwodzi publikę prostymi populistycznymi ­hasłami. Na początku tego roku kazał sprawdzić, którzy z pracowników administracji miejskiej w Osace są wytatuowani. Chociaż ozdoby miała niewiele ponad setka z 33 tys. osób, Hashimoto zrobił ze sprawy kampanię publiczną, kazał wytatuowanym zrezygnować z pracy i ogłosił, że urzędnikom publicznym nie przysługują prawa człowieka ani prywatność. Obciął też dotacje dla teatrów wystawiających tradycyjne sztuki, nazywając ich widzów degeneratami i przekonując, że w ten sposób zaoszczędzi duże sumy dla budżetu.

Największy rozgłos przyniosła mu jednak historia z hymnem. W Azji wciąż żywa jest pamięć o japońskich zbrodniach wojennych. Trauma po tamtych wydarzeniach jest tak silna, że do dziś wielu Japończyków ostentacyjnie siedzi, kiedy na igrzyskach olimpijskich grany jest sławiący cesarza hymn narodowy. Dlatego gdy Hashimoto nakazał zaczynać każdy dzień szkolny w Osace odśpiewaniem hymnu na stojąco, przeważnie lewicujący nauczyciele wypowiedzieli mu wojnę. Setki z nich do dziś procesują się w sądach o uchylenie kar nałożonych wówczas za odmowę śpiewania. Burmistrz konsekwentnie nazywa ich organizacje „gównianymi radami edukacji”.

Listę wyborczą skrajnej prawicy otwierał równie kontrowersyjny Shintaro Ishihara. Przy każdej okazji obrzuca obelgami USA, obie Koree, a Chiny określa terminem z czasów japońskiej okupacji. Za wzrost przestępczości Ishihara wini wyłącznie obcokrajowców. „Do kraju powinniśmy wpuszczać tylko inteligentnych ludzi” – stwierdził w jednym z wywiadów odnosząc się do rosnącej grupy Afrykanów. Stare kobiety, które nie mogą już rodzić dzieci, są według niego bezużyteczne, a homoseksualiści to grupa „genetycznie upośledzona, która nie powinna pojawiać się w telewizji”. Krytykuje zachodnią cywilizację, uważając, że to pod jej wpływem Japończycy stali się chciwi. Zeszłoroczne tsunami, które pochłonęło 20 tys. ofiar, nazwał „karą boską za żałosną postawę rodaków”. Niedługo później został głosami rodaków wybrany na gubernatora Tokio. Już po raz czwarty.

80-letni Ishihara jest w Japonii ikoną popkultury. W 1955 r., jeszcze jako student, wydał „Sezon Słońca”, kontrowersyjną powieść o nastoletnich bokserach, którzy całe dnie spędzają na imprezowaniu, piciu i podrywaniu dziewczyn. Książka zyskała status kultowej wśród pierwszego powojennego pokolenia. Powstała nawet inspirowana tą książką subkultura, przez resztę społeczeństwa uznana za brutalną i straceńczą. Pozycję Ishihary dodatkowo ugruntowała ekranizacja jego powieści, w której jedną z głównych ról zagrał jego przedwcześnie zmarły brat, owiany sławą japońskiego Jamesa Deana. Ishihara sam zresztą reżyserował filmy – zbiorowe dzieło „Miłość dwudziestolatków” z 1962 r. współtworzył między innymi z Andrzejem Wajdą.

Japonia ustępuje Chinom

Z każdym rokiem Ishihara ciążył jednak coraz bardziej na prawo, a wydany 30 lat po debiucie kolejny bestseller, napisany razem z założycielem koncernu Sony, nie był już powieścią, tylko esejem politycznym, sławiącym kulturową i technologiczną supremację Japonii. Teraz do spółki z Hashimoto próbuje wciągnąć do polityki radykalne środowiska. W całym kraju działa około tysiąca skrajnie prawicowych stowarzyszeń, pielęgnujących japoński rasizm. Dzieci z mieszanych etnicznie małżeństw są obiektem ataków szkolnych kolegów, obcokrajowcy nigdy nie dostają prawa do opieki nad dziećmi po rozwodzie. Ci ostatni mają zakaz wstępu do niektórych restauracji i łaźni, w mediach są regularnie obwiniani za wzrost przestępczości.

Dziś siłą napędową radykalizmu jest trudna sytuacja gospodarcza. Dług publiczny jest najwyższy na świecie i sięga 230 proc. PKB, a miejsce drugiej największej gospodarki globu Japonia musiała niedawno oddać odwiecznemu rywalowi – Chinom. POJ mówi głośno to, co po cichu myśli wielu wyborców: „Chiny nas przeganiają, a władza nic nie robi”. Potwierdza to badający japoński nacjonalizm prof. Koichi Nakano z Uniwersytetu Jōchi: – Poparcie dla tego ugrupowania to wyraz protestu wobec obecnego establishmentu, którym opinia publiczna jest coraz bardziej zmęczona. Partia Hashimoto i Ishihary czerpie popularność z powszechnej chęci wstrząśnięcia systemem i w tym sensie nie różni się od ekstremistycznych partii z Europy.

Politycy starych ugrupowań coraz częściej sami sięgają po rewizjonizm historyczny. Chociaż w 1993 r. rząd japoński przepraszał Koreanki, Chinki i Filipinki za to, że podczas wojny tysiące z nich zostało zmuszonych do prostytuowania się dla cesarskiej armii, to Hashimoto usilnie twierdzi, że nie ma na to żadnych dowodów. To samo mówi kandydat PLD na szefa rządu Shinzō Abe. Ostentacyjnie odwiedza zresztą świątynię Yasukuni, gdzie składa hołd pochowanym tam zbrodniarzom wojennym. Nie dorównuje jednak Ishiharze – jego zdaniem masakra Nankinu, w której Japończycy wymordowali 200 tys. osób, to „zmyślona przez Chińczyków bzdura”.

Odradzanie armii

Nakręcany przez POJ rewizjonizm jest też coraz silniejszy w armii, ­czyli w Japońskich Siłach Samoobrony. Kilka lat temu stanowisko stracił szef lotnictwa Toshio Tamogami po tym, jak opublikował artykuł, w którym przekonywał, że w 1941 r. jego ojczyzna została sprowokowana do wojny przez prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta, sterowanego przez Komintern. Swoje oryginalne tezy Tamogami spisał na konkurs ogłoszony przez skrajnie nacjonalistyczną organizację. Jak się później okazało, prace o podobnej treści nadesłało wówczas prawie stu wysokich rangą oficerów.

Obecną, pacyfistyczną konstytucję Japonii napisali w 1947 r. Amerykanie. Słynny artykuł 9 zabrania Japonii posiadania armii. Zastąpiły ją Siły Samoobrony, które nie mogą działać poza krajem. Przez sześć dekad był to jeden z fundamentów japońskiej polityki zagranicznej, ale od jakiegoś czasu przepis ten traktowany jest dość liberalnie. W 2004 r. Tokio wysłało kontyngent wojska do Iraku. Gdy dwa lata później japońscy żołnierze wracali do kraju, społeczne poparcie dla udziału Japonii w tej operacji wynosiło 49 proc. i było najwyższe spośród wszystkich państw, które miały swoje wojska w Iraku.

Hashimoto czuje wiatr w żaglach i otwarcie zapowiada, że po zdobyciu władzy zmieni konstytucję i stworzy armię z prawdziwego zdarzenia. Dla sąsiednich krajów to groźna perspektywa – Japonia, formalnie pacyfistyczna, ma jeden z najwyższych budżetów obronnych na świecie, już teraz wydaje na zbrojenia ponad 40 mld dol. rocznie, głównie z obawy przed atakiem z Korei Południowej i rosnącą potęgą Chin. Według wewnętrznego raportu rządowego, ujawnionego przez dziennik „Sankei”, na zbudowanie broni jądrowej wystarczyłoby Japonii zaledwie trzech do pięciu lat. Potrzeba tylko politycznej woli, której radykałom z pewnością nie brakuje.

Shinzō Abe będzie potrzebował koalicjanta i znajdzie go zapewne na skrajnej prawicy. Przeciwnicy Hashimoto i Ishihary już kraczą na forach internetowych, że w 1930 r. Hitler też był drugi w wyborach do Reichs­tagu.

Polityka 50.2012 (2887) z dnia 12.12.2012; Świat; s. 56
Oryginalny tytuł tekstu: "Pleśń na wiśni"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną