Trudno oprzeć się wrażeniu, że Zachód, a przynajmniej część zachodnich przywódców, znużonych sytuacją na Bliskim Wschodzie, gotowa jest przyjąć propozycję Putina za dobrą monetę. USA na dobre ugrzęzły na Bliskim Wschodzie, choć starannie unikają zaplątania się w nowy konflikt zbrojny. Unia Europejska, równie jak USA niegotowa do poważniejszej interwencji w regionie, rozdziela uchodźców i ma nadzieję, że doraźne leczenie skutków pomoże przynajmniej na jakiś czas.
W tej sytuacji, jak przekonują rosyjskie media, jedynym ratunkiem jest pomoc Rosji. Władimir Putin wkraczając na bliskowschodnią scenę, nie tylko rozwiąże wszystkie problemy (ISIS, uchodźcy), ale i udowodni, że dotychczasowa polityka Zachodu w regionie była błędem. Nie trzeba było „obalać rządów”, „wszczynać rewolucji”, bo „Asad był lepszy niż ISIS”. W ogóle z rosyjskich mediów można się dowiedzieć, że Baszar Asad był „najdemokratyczniejszym”, wręcz wzorcowym przywódcą na Bliskim Wschodzie. A w Libii państwo troszczyło się o swoich obywateli lepiej niż przereklamowana opiekuńcza Szwecja.
Rosjanie są przekonani, że nadeszła chwila, by sprawiedliwości stało się zadość, a Rosja w końcu zajęła należne miejsce na światowej arenie. Zaś „amerykański imperializm” otrzymał zasłużoną ocenę, oczywiście - potępienie.
Kiedy jednak media, również polskie, powtarzają za rosyjskimi, że „Putin chce pomóc” i „jest gotów do koalicji z Zachodem”, warto jest poczynić kilka zastrzeżeń. Projekcja własnych oczekiwań i wyobrażeń Zachodu na temat rosyjskiej polityki, zarówno wewnętrznej, jak i zagranicznej, już nie raz doprowadziła do nieporozumień.