Poprzedni rząd upadł ze względu na korupcję. Ludzie wychodzili na ulice, wydawało się, że poziom niezadowolenia sięgnął zenitu i w kraju musi się coś zmienić. Tymczasem minął zaledwie rok z kawałkiem, wybrano nowy-stary rząd, bo w grudniowych wyborach znowu wygrali postkomuniści z Partii Socjaldemokratycznej (PSD), a chwilę potem Rumuni znowu wychodzą na ulice, bo władza już w pierwszych posunięciach pokazuje, że postępuje według starych zasad.
Na czele rządu bez żenady postawiono Sorina Grindeanu, czyli człowieka całkowicie lojalnego wobec niemającego czystego sumienia ani czystych rąk lidera PSD Liviu Dragnei. Mimo że od początku było wiadomo, że Grindeanu jako premier będzie tylko figurantem, a realną władzę będzie miał Dragnei, który sam nie mógł rządzić, bo ciąży na nim wyrok w zawieszeniu za korupcję i fałszowanie kampanii wyborczej z 2012 r.
Dlaczego Rumuni protestują?
Rząd, który miał być lekarstwem na rozlewającą się po Rumunii i przeżerającą niemal każdą działalność korupcję, we wtorek wieczorem, czyli jeszcze w pierwszym miesiącu swojego urzędowania, w trybie nadzwyczajnym wprowadził zmiany w kodeksie karnym. Nowe przepisy depenalizują niektóre wykroczenia administracyjne i podnoszą do nieco ponad 198 tysięcy lejów (44 tys. euro) próg uszczerbku dla skarbu państwa, który podlegałby ściganiu z urzędu. Po przyjęciu nowego progu część oskarżeń wobec Dragnei staje się bezpodstawna.
Rząd próbował też przepchnąć ustawę o amnestii dla 2,5 tys. więźniów, którzy zostali skazani na mniej niż 5 lat. Premier Grindeanu chciał to zrobić własnym rozporządzeniem, bez konsultacji, poza parlamentem i prezydentem. Wielu analityków podkreślało, że ten ruch miał pomóc wyciągnąć zza kratek przyjaciół politycznych rządzących postkomunistów i kilkanaście osób z wierchuszki politycznej, którym nie udało się uniknąć sprawiedliwości.