Kiedy znajomy zapytał mnie: Co cię na tę Syberię tak ciągnie? – nie umiałem szybko i jednoznacznie odpowiedzieć. Po prostu ostatnio jestem tam co najmniej raz, dwa razy w roku i wciąż odnajduję nowe miejsca, a swoista surowość i czasem zwykła bieda, jakiej wciąż tam się doświadcza, wcale mnie nie zniechęcają.
I pomyśleć, że swoją pierwszą syberyjską podróż odbyłem blisko ćwierć wieku temu, w zasadzie nie ruszając się z krakowskich czytelni i bibliotek. Stało się tak, kiedy profesor od historii Kościoła ks. Jan Kracik namówił mnie na prześledzenie pamiętników i listów zesłańców syberyjskich i napisanie pracy o życiu religijnym Polaków na Syberii w drugiej połowie XIX stulecia. Szybko okazało się, że to lektura nie tylko ciekawa, ale i zaskakująca. Wiele ofiar caratu po zakończeniu zesłania zostawało na Syberii i robiło fantastyczne kariery, szybko awansowało do czołówki największych odkrywców, badaczy, ale także do elity finansowej w tamtej części imperium.
Polacy zostawili trwałe ślady uwiecznione w nazwach geograficznych czy miejscach, jakie badali. Dzięki nim na Syberii zbudowano też na przełomie XIX i XX w. blisko 20 kościołów. Te, które przetrwały materialnie do dziś, zostały przejęte przez Cerkiew prawosławną, jak w Czycie czy Błagowieszczańsku nad Amurem, albo najczęściej zdesakralizowane i zamienione np. w sale koncertowe, jak to się stało z polskim kościołem (tak do dzisiaj nazywanym) w Irkucku. Wszystkie je mogłem zobaczyć na własne oczy, choć w czasie gdy rozmawiałem z naukowcem z Irkucka, niespecjalnie wierzyłem, że mimo konającego komunizmu kiedyś tam dotrę.