Partie sprzeciwu - do których zaliczają się zwolennicy odrzucenia traktatu lizbońskiego, ekstremiści czy antyliberałowie - mogą odnieść duży sukces w wyborach. Ale europejska prasa zastanawia się, jakie będzie ich rzeczywiste polityczne znaczenie w Parlamencie Europejskim.
Jeśli wierzyć ostatnim sondażom i pierwszym wynikom głosowania w Holandii, to w nowym parlamencie eurosceptycy powinni być reprezentowani liczniej niż do tej pory.
Zapowiedź sojuszu brytyjskiej Partii Konserwatywnej, Polaków z Prawa i Sprawiedliwości oraz Czechów z ODS zatrważa zwolenników traktatu lizbońskiego - ocenia polska gazeta "Dziennik". Klub utworzony przez te trzy formacje mógłby być drugą siłą polityczną w parlamencie, do czego należałoby jeszcze dodać inną grupę eurosceptyków pod wodzą Jean-Marie Le Pena i Holendra Geerta Wildersa.
Jeśli eurosceptycy zdobędą wystarczająco dużo głosów - spekuluje Dziennik, to Unia Europejska będzie zmuszona zawiesić swoje projekty dotyczące prowadzenia wspólnej dyplomacji, mianowania swego prezydenta i ministra spraw zagranicznych.
Nie wszyscy eurosceptycy są ekstremistami. Ale to właśnie ci ostatni mogliby być wielkimi zwycięzcami eurowyborów. Jak podkreśla "Die Zeit", co najmniej dwanaście partii skrajnej prawicy mogłoby być reprezentowanych w Brukseli i w Strasburgu. „Scena skrajnej prawicy wciąż tworzy w Europie mocną sieć" - stwierdza niemiecki tygodnik, a tradycyjne partie nie mają strategii, aby oprzeć się tym siłom. „Ugrupowania demokratyczne nader często nie potrafią zepchnąć ich na margines, lecz tolerują je z chłodnym uśmiechem" - przestrzega politolog Britta Schellenberg.