Nadchodzący sezon to już trzeci trudny nie tylko dla biur podróży, ale i ich klientów. Gdzie pojechać, żeby nie trafić na rewolucję, kryzys, strajki, wzrost cen, trzęsienie ziemi, rekiny albo inny kataklizm, który skutecznie zmieni nam wypoczynek w mordęgę? Wszystkiego, rzecz jasna, nie da się przewidzieć. Gdybyśmy kierowali się wyłącznie takimi obawami, wypadałoby siedzieć w domu przed telewizorem. W tych trudnych dla siebie i klientów czasach touroperatorzy stosują szereg zachęt, żeby nas jednak wysłać na wakacje. Oto niektóre z nich.
First minute. Promocyjna sprzedaż imprez z wyprzedzeniem FM odbywa się dwa razy w roku, gdy biura wprowadzają katalogi sprzedaży imprez letnich i zimowych. Promocja oferty na lato 2011 trwała (w różnych biurach) od końca września/listopada 2010 r. do końca lutego 2011 r. Zniżki dochodziły do 40 proc. ceny katalogowej. Poza tym wszyscy klienci, którzy zarezerwowali wycieczki w promocji FM, mają zagwarantowaną niezmienność ceny bez względu na termin wyjazdu. W tym roku, po marcowo-kwietniowych podwyżkach cen ropy i związanym z tym wzrostem cen imprez, FM okazało się szczególnie opłacalne. Dodatkową jego zaletą jest pełny wybór hoteli i wycieczek, jakiego już nie mają klienci w maju czy czerwcu.
Last minute. Wyprzedaż tego, czego nie udało się sprzedać, lub miejsc zwolnionych w ostatniej chwili, czasem bardzo atrakcyjnych wycieczek. Ceny bywają tu niższe o 30–40 proc. LM oznacza zwykle, że na wyjazd trzeba się zebrać w ciągu tygodnia. Jeśli w ciągu miesiąca – może to być sygnał, że organizator ma kłopoty. Ze sprzedażą albo finansowe.