Juliusz Ćwieluch: – Co pan wpisuje w rubryce zawód?
Jan Wyrowiński: – Magister inżynier elektryk.
A dlaczego nie polityk?
W parlamencie, z przerwą na jedną kadencję, zasiadam od 1989 r. Po tylu latach działalności ciągle jestem politykiem drugiego, a może nawet trzeciego rzędu. Raczej nierozpoznawanym przez większość opinii publicznej. Nie zabiegałem o popularność. Bliski jest mi pozytywistyczny model działania. Przez te 25 lat miałem różne propozycje, włącznie z ministerialnymi. Odmawiałem. Czułem, że brakuje mi kompetencji. Prawdziwy polityk chyba tak nie myśli.
Pana patron tak myślał.
Propozycję startu w wyborach złożył mi Antoni Stawikowski, przewodniczący toruńskiego Komitetu Obywatelskiego. Stawikowski był naszym guru, człowiekiem instytucją, który trzymał w kupie tę coraz słabszą opozycję.
Dlaczego sam nie startował?
To wynikało z jego charakteru i szlachetności. Uważał, że powinni startować ludzie młodsi i bardziej energiczni. Proponowano mu nawet stanowisko w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, ale też odmówił. Uznał, że nie jest w pełni kompetentny. Na tle późniejszych kandydatów mógł śmiało brać to stanowisko. Ale to był taki człowiek. Zresztą wielu ludzi myślało wtedy podobnie. Później ta tama pękła i do polityki szedł coraz gorszy materiał.
Ile pan miał lat, startując do Sejmu?
42 – co wówczas uważałem za okoliczność obciążającą. Miałem wrażenie, że jestem za stary. Co zresztą podnosiłem w czasie rozmów. Ale uznano, że do Sejmu powinni iść ludzie z jakimś bagażem, wiedzą. Potrafiący się zachować. Przemówić do ludzi. Odpowiednio ubrać. Na poczet kampanii kupiłem sobie nawet nowy garnitur.