Portugalia, podobnie jak Hiszpania, od miesięcy stoi na krawędzi bankructwa. Już miały upaść i pociągnąć za sobą kolejne kraje strefy euro, ale w ostatniej chwili udało im się sprzedać swoje obligacje. Lizbonie za 1,25, a Madrytowi za 3 mld euro. To sumy, które pozwolą im utrzymać się na powierzchni i uniknąć proszenia o międzynarodową pożyczkę. Inwestorzy dali im kredyt zaufania. Oczywiście pod warunkiem cięć i oszczędności. Hiszpania ma zredukować deficyt budżetowy do 6 proc. PKB i znaleźć blisko 50 mld euro oszczędności.
Deficyt budżetowy Portugalii, który ostatnio wynosił nawet 9,3 proc. PKB, ma spaść do 4,6 proc. Trzeba też dalej zaciskać pasa. Dlatego, mimo zeszłorocznych cięć, rząd po raz kolejny zdecydował się na obniżkę pensji, tym razem o 5 proc. wszystkim pracownikom budżetówki. VAT skoczy z 21 do 23 proc. A płacę minimalną, mimo że jest najniższa wśród starych krajów Unii, zamrożono na poziomie 475 euro. 23 stycznia Portugalczycy wybierają prezydenta, jest to funkcja głównie reprezentacyjna, więc nie bardzo interesują się tymi wyborami. Ważny jest dla nich teraz kryzys, z którym musi sobie poradzić rząd i premier José Socrates. A ten do końca kadencji ma jeszcze trzy lata.