Archiwum Polityki

„Żyletą” pisane

Z okazji wizyty ważnej osoby w redakcji POLITYKI pojawił się państwowy owczarek niemiecki Saba, pozostający w dyspozycji BOR. „Ta kampania kosztuje mnie dużo zdrowia – powiedziała mi Saba. – Wolałam, kiedy szef drzemał w gabinecie albo grał w piłkę. Teraz ciągle spotykamy się z wyborcami. A ja jestem uczulona na materiały wybuchowe”. Niestety, u nas niczego takiego nie znajdziesz – uspokoiłem Sabę. – Na zebraniach kolegium redakcyjnego kierownicy działów zgłaszają materiały do druku w POLITYCE, ale rzadko, za rzadko są to materiały wybuchowe.

Chciałem dodać, że media schodzą na psy, ale ze względu na Sabę ugryzłem się w język. Materiały wybuchowe eksplodują na każdym kroku. Nawet dystyngowany Paweł Lisicki w swoim komentarzu na łamach „Rz” nazywa „Wprost” i „Newsweek” „piśmidłami”. Na szczęście pojawiają się też publikacje bardziej wytworne. Kolejne pismo prawicowe na rynku, „Gazeta Polska Codziennie”, zapowiada materiał wybuchowy – felietony Piotra „Starucha” S. Chodzi o kibola, który – jak to się dziś elegancko mówi – „aktualnie przebywa w areszcie”, m.in. w sprawie (znów napiszę wytwornie) o rozbój bądź o „naruszenie nietykalności cielesnej” piłkarza Legii. Nowa gazeta podnosi wymagania wobec felietonistów. Autor, który nie dał nikomu po pysku i na domiar złego nie siedzi w areszcie, ma dziś małe szanse, żeby zostać felietonistą.

Należy się domyślać, że felietony „Starucha” będą „żyletą” pisane. Stosunki pomiędzy kibicami a ich pupilami są dziś zupełnie inne niż za czasów „Kici” Brychczego i Deyny. W dawnych, okropnych czasach kibice życzyli swoim piłkarzom jak najlepiej, a jeśli już bili – to przeciwników. Teraz kibole biją swoich, jeśli ci zawiodą pokładane w nich nadzieje. Piłkarze z kolei gardzą swoimi (!) kibicami, jeśli ci dopingują niemrawo, tylko gapią się i piją na trybunach. Takich kibiców piłkarz Małecki nazywa pogardliwie „piknikami”, chętnie by ich nie oglądał na trybunach. Dawniej to kibice recenzowali piłkarzy, ale, jak wiadomo, wtedy wszystko stało na główce. Teraz gramy odwrotnie, główką do góry – piłkarze recenzują więc kibiców.

Wielu kibiców ucieszyło niedawne zwycięstwo Legii nad Spartakiem Moskwa (Jerzy Hoffman kręci już o tym film), ale dla mnie kibole to imperium zła. Imperium coraz bardziej potężne i kokietowane, skoro jego rzecznik ma pisać felietony w gazecie stojącej na straży prawa i sprawiedliwości. Areszty pełne są przyszłych felietonistów. Jak ten świat się zmienia: salon ma „Listy z więzienia” Michnika, zaś antysalon – felietony z aresztu „Starucha”. Przytuliła go Beata Kempa, była wiceminister sprawiedliwości, oferując swoje poręczenie, a także państwo Romaszewscy – kiedyś zasłużeni dla opozycji, dzisiaj poręczyciele „Starucha”. A wszystko dlatego, że Tusk wypowiedział wojnę kibolom, zanim zdemolują stadiony budowane na Euro (tak jak uczynili to w Bydgoszczy), a także naruszą nietykalność cielesną naszych gości.

Żyletą” pisane są także książki. Ukazała się demaskatorska książka Janusza Palikota, doktora filozofii, o Tusku i jego drużynie. Wiadomości prosto z szatni. Schetyna, kiedy się napije, pstryka każdego w ucho, a Tusk miał piłkę w gabinecie i kopnął ją w roślinę pozostawioną przez Millera. Czy to jest wystarczający powód, żeby głosować na Ruch Palikota? Czy ktoś, kto był bliskim kolegą i współpracownikiem, po rozstaniu – przypomnijmy: dobrowolnym – powinien wygadywać na swoich wczorajszych przyjaciół? Rozwodzić się i rozstawać też trzeba umieć. Ta książka to chyba nie jest materiał wybuchowy, raczej mokry kapiszon – jak by powiedział prezes Kaczyński.

Na półce „żyletą” pisane stanie też chyba książka dra Sławomira Cenckiewicza i Adama Chmieleckiego o Tusku. Z tego, co zapowiada dr Cenckiewicz, będzie to książka naukowa. Oto przedsmak: „Donald Tusk nie był bardzo aktywny w życiu publicznym, mało publikował, a w tym, co pisał, nie było nigdy żadnej głębszej myśli i dlatego nie jest na tyle ciekawą postacią, żeby po prostu napisać jego życiorys. Dlatego chcemy stworzyć analizę politologiczną. Opisujemy fenomen człowieka, któremu mimo opinii lubiącego długo pospać leniucha, udaje się zostać liderem wielkiej partii, wyciąć swoich politycznych konkurentów, po czym dzięki znajomości zasad PR i psychologii społecznej zostać premierem” – mówi autor w „Rz”.

Książka o nieciekawej postaci będzie więc chyba cienka, choć autorzy zapowiadają, że będą także fakty, np. związki właściciela firmy Batax ze służbami specjalnymi oraz z liderami KLD. To niewiele, ale nawet dr C., były pracownik IPN, doradca Antoniego Macierewicza, likwidator WSI, współautor książki o Wałęsie, nie wykrzesze wiele z postaci tak nijakiej jak Tusk.

Gorąco natomiast polecam publikację ekonomisty prof. Krzysztofa Rybińskiego w tejże „Rz”. Nieraz w życiu żałowałem, że chociaż studiowałem ekonomię, nie zostałem ekonomistą. Po zapoznaniu się z niedolą profesora – przestałem żałować. Los niezależnego ekonomisty jest straszny. W ostatnich latach profesor dał się poznać jako surowy krytyk rządu Tuska. Ponieważ ławka ekonomistów opozycyjnych jest niewiele szersza niż Zyta Gilowska, a zapotrzebowanie mediów ogromne, profesor był rozchwytywany.

„Przez wiele lat odmawiałem wszystkim, którzy namawiali mnie, żebym zaangażował się politycznie. Miałem wiele propozycji zostania ministrem w kilku rządach, startu w wyborach z czołowego miejsca i propozycję ważnej funkcji w Sejmie. Konsekwentnie odmawiałem…” – pisze skromnie. Miał propozycje współpracy od prawie wszystkich partii, „rządzący usiłowali go przekupić stanowiskiem prezesa w urzędzie centralnym”, na jego wykłady przychodziło 300 urzędników, dostał najwyższą ocenę ze wszystkich prelegentów. Podobnego panegiryku na swój temat dawno nie czytałem.

Wszystkie pokusy profesor odrzucał, aż do momentu dramatycznych wydarzeń na światowych rynkach. Wtedy nie miał wyjścia – postanowił kandydować do Senatu. I oto zapanowała groza: „przestano mnie zapraszać w roli komentatora do mediów… Pojawiły się szkalujące mnie artykuły w prasie”. Zamiast eksperta, zaczęto w nim widzieć polityka. Ale Rybiński się nie daje: „Gdy ktoś mnie atakuje, to staram się oddać dwa razy silniej, taka zasada chłopaka urodzonego i wychowanego na Pradze”.

Poskromić profesora Rybińskiego może już tylko profesor Kołodko.

Polityka 38.2011 (2825) z dnia 14.09.2011; Felietony; s. 99
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną