Archiwum Polityki

Bliźniak Balcerowicza

Jarosław Kaczyński, drugi premier IV RP, uważa, że miniony rok był dla polskiej gospodarki najlepszym z siedemnastu ostatnich. Za kilka miesięcy (bo dziś wielu ważnych liczb jeszcze nie znamy) statystycy zapewne przyznają mu rację. Produkt krajowy brutto rośnie coraz szybciej i ponad oczekiwania [w IV kwartale 2006 r. przekroczył zapewne 6 proc.]. Również produkcja i eksport, [liczony w euro wzrośnie o ponad 20 proc.]. Walutę mamy silną i ustabilizowaną, inflację [1,4 proc. w skali roku] niższą niż wiele czołowych państw Unii, bezrobocie, choć wciąż ogromne, wreszcie szybko spada, ostatnio wynosi 14,8 proc. Zagraniczne inwestycje [ponad 10 mld dol. w br.] imponują. Czegóż więcej chcieć?

Ja osobiście chciałbym przede wszystkim uczciwej odpowiedzi na pytanie: skąd się to wszystko wzięło? Teza, że to zasługa obecnej ekipy, tylko rozczula i rozśmiesza. Już bardziej stawiam na podkreślane przez ekonomistów pozytywne skutki wejścia Polski do Unii Europejskiej, coraz wyższą falę brukselskich pieniędzy pobudzających krajowe inwestycje oraz efekty wieloletniej pracy prezesa NBP Leszka Balcerowicza, który „musi odejść” (i właśnie niestety odchodzi). Przez ostatnie 6 lat to on nadawał ton w Radzie Polityki Pieniężnej, desperacko „utwardzał” złotówkę (czasami wyglądało to nawet jak obsesja), walczył o zduszenie inflacji, naciskał na ograniczenie deficytu budżetu państwa. A stabilne warunki makroekonomiczne ułatwiły budowlany, produkcyjny i eksportowy boom. Teraz zaś chodzi o to, żeby tę hossę utrzymać.

Przez ostatni rok sporo o tym gadano, ale praktycznie nic dobrego nie zrobiono (złego zresztą też niewiele). Bez zmniejszenia deficytu, podatków, biurokracji zapewne częściowo zmarnujemy szansę, którą dostaje nie każdy kraj i nie każde pokolenie.

Polityka 1.2007 (2586) z dnia 06.01.2007; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 17
Reklama