W świecie powieści Stefana Chwina nic nie jest przypadkowe; wręcz przeciwnie, panuje tu żelazna logika przyczyny i skutku. Ludzie ponoszą moralną odpowiedzialność za swe czyny i decyzje, nawet jeżeli podejmują je w roztargnieniu czy przez zaniechanie. Bohater „Złotego pelikana”, znany nam tylko z imienia Jakub, wykładowca na wydziale prawa („mówił o prawie i wolności”), bierze udział w egzaminach wstępnych. Jest upalny dzień pierwszego lipca, komisja ciężko pracuje i Jakubowi wydaje się, że ma prawo nie pamiętać, czy dziewczyna, która nie znalazła się na liście przyjętych, naprawdę odpowiadała beznadziejnie, czy on tylko przez pomyłkę postawił jej niską ocenę. Nie ma nawet czasu nad tym przypadkiem się zastanowić. Ale jak wkrótce się okaże, podpis złożony złotym pelikanem na karcie egzaminacyjnej przy nazwisku pechowej kandydatki odmieni życie nie tylko jej, ale także jego. Świetnemu znawcy św. Augustyna i Nietzschego zaczyna bowiem dokuczać świadomość prawdopodobnej pomyłki. Czując, że popełnił grzech mimowolny, zaczyna brnąć dalej, jakby ćwiczył zachowania niemoralne, na przykład kradnie drobne rzeczy w supermarkecie. Tak zaczyna się proces destrukcji, który doprowadzi go na samo dno upadku. Paradoksalnie dopiero tam znajdzie ocalenie.
Jak z powyższego zarysu akcji wynika, „Złoty pelikan” to fabularyzowany dyskurs filozoficzny, w którym pojawiają się cytaty z pism i wypowiedzi wielu myślicieli, moralistów oraz znajomych pisarza, których nazwiska zostają zresztą we wstępie wymienione. Jednocześnie jest to lektura, której oddajemy się z prawdziwą przyjemnością. Stefan Chwin uprawia pisarstwo staranne, jakiego dzisiaj się już u nas w zasadzie nie praktykuje. Jeżeli opisuje świat przeszły (jak w „Hanemannie” czy „Esther”), to stwarza go od nowa, przywiązując wagę do najdrobniejszych szczegółów.