Lato 2008 r., igrzyska olimpijskie w Pekinie. Jeszcze nigdy nie było imprezy sportowej tak idealnie zorganizowanej i stojącej na tak wysokim poziomie. Padają rekordy, które kilka lat temu wydawały się nieosiągalne dla człowieka. 100 metrów mężczyzn w 9,6 sek., 400 metrów kobiet w 43 sek., maraton poniżej 2 godz. Testy antydopingowe nie wykrywają żadnych anomalii.
A jednak coś tu nie gra. Średnia wzrostu koszykarzy Chin wynosi 230 cm. Bramkarz piłkarskiej reprezentacji Korei Północnej, która niespodziewanie zakwalifikowała się do turnieju, ma dziwne ręce przypominające spodki satelitarne, a stopy niektórych amerykańskich pływaków wyglądają jak średniej wielkości płetwy. Wymysły z gatunku science fiction? Najwyraźniej władze sportowe są innego zdania. Na obowiązującej od 1 stycznia liście środków i metod zakazanych Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) umieściła po raz pierwszy w historii „doping genetyczny”, czyli „pozaterapeutyczne wykorzystywanie genów, elementów genów bądź komórek w celu poprawy sportowej wydolności organizmu”.
Jest tylko jeden problem. Ani WADA, ani żadna inna organizacja nie posiada możliwości kontroli sportowców, którzy mogą poddawać swoje organizmy eksperymentom genetycznym, ani nie zna rzeczywistego stopnia zaawansowania badań. Wpisanie dopingu genetycznego na listę środków zakazanych jest co najwyżej potwierdzeniem zmian we współczesnym sporcie i zapowiedzią zagrożeń, o których wcześniej nam się nie śniło. – Nie możemy być naiwni – mówi członek WADA, czterokrotny mistrz olimpijski w jeździe szybkiej na lodzie, Norweg Johann Olav Koss. – Inżynieria genetyczna najprawdopodobniej już się rozwija.
Optymiści przepowiadają, że wyniki eksperymentów poznamy na olimpiadzie w 2008 r.