Niemiecki rynek pracy jest przeregulowany, a świadczenia społeczne stanowczo zbyt wysokie. Uderza to nie tylko w pracodawców, ale i w konkurencyjność całej gospodarki. Na domiar złego kanclerz Schröder i rząd zanadto ulegają związkom zawodowym. Niedawno z inicjatywy ministra pracy dokonano ustawowych zmian, zwiększających uprawnienia związków m.in. w dziedzinie zwolnień i czasu pracy. Utrudnia to przedsiębiorcom, zwłaszcza w małych i średnich firmach, elastyczne reagowanie na zmiany koniunktury i szkodzi tym samym niemieckiej gospodarce. Kolejny nasz problem to niezwykle rozbudowany system świadczeń socjalnych, obciążających pracodawców i powodujących, że koszty pracy w Niemczech są bardzo wysokie, a konkurencyjność produkcji coraz niższa.
Polscy przedsiębiorcy także obciążeni są dużymi świadczeniami na rzecz pracowników, a w dodatku ich pozycja wobec rządu i związków zawodowych jest znacznie słabsza niż w Niemczech, gdzie przynależność pracodawców do izb przemysłowo-handlowych jest obligatoryjna. Powoduje to, że izby są znaczącymi i wpływowymi organizacjami, ważnym partnerem dla rządu i przeciwwagą dla związków zawodowych. Przejmując od administracji różnorodne funkcje – są one również doskonałym sposobem na odpaństwowienie gospodarki. Polscy przedsiębiorcy bronią się przed obowiązkową przynależnością do izby w obawie przed wysokimi, obligatoryjnymi składkami. W Niemczech regionalne izby same określają ich wysokość. Przykładowo w Stuttgarcie wynoszą one 2,8 promila zysku.
Elementem rozbudowanych świadczeń socjalnych są w Niemczech wysokie zasiłki dla bezrobotnych, co powoduje, że wielu z nich nie ma motywacji do poszukiwania i podejmowania pracy.