Archiwum Polityki

Rząd założy kabaret

Debata „Szansa dla kultury” odbywała się w Muzeum Narodowym, ściślej zaś w Sali Matejkowskiej, gdzie całą ścianę zajmuje jeden z najbardziej znanych polskich obrazów „Bitwa pod Grunwaldem”. Kiedy płótno ogląda się z bliska, widać na nim niewyobrażalnie chaotyczne kłębowisko ludzi, koni i zbroi; wszystko w jednym bliskim planie, bez perspektywy. Zaproszeni przez ministra Celińskiego artyści raz po raz spoglądali na Matejkę, wskazując mniej lub bardziej trafne aluzje do sytuacji, w jakiej znalazła się polska kultura.

Najbardziej oczywiste skojarzenie to krajobraz po bitwie. Z której wszyscy wyszli jakoś okaleczeni i przegrani, zarówno ci, którzy służyli dobrej sprawie, jak i ci, którzy wysługiwali się słabnącym reżimom. Dzisiaj zresztą te dawne podziały przestają się zupełnie liczyć. Na rynku, gdzie znalazła się w ostatniej dekadzie także kultura, nikt nie pyta przecież o idee. Obecnie rysujący się podział jest inny: z jednej strony twórcy, którzy odnieśli w nowej rzeczywistości sukces (przeliczalny na tantiemy), z drugiej niepotrafiący się odnaleźć. Nie zawsze wygrywają najlepsi.

Nowy szef ZASP, aktor Olgierd Łukaszewicz, przypomniał, że kultura jest twarzą narodu. Posługując się tą fizjonomiczną metaforą, należałoby powiedzieć, że w ostatniej dekadzie zobaczyliśmy swój brzydszy profil. Co było niemiłym zaskoczeniem, ponieważ oczekiwania były zgoła odmienne. Kultura w czasach odzyskanej wolności miała rozkwitnąć niczym ogród na wiosnę, dostarczając samych najszlachetniejszych przeżyć odbiorcom przemienionym ze zwykłych zjadaczy chleba w anioły. Stało się odwrotnie. Publiczność przemieniła się w konsumentów, nie ukrywając, że w warunkach demokracji chce mieć wreszcie prawo do własnego gustu i nie zamierza dalej udawać, iż zachwyca ją coś, co wcale nie zachwyca.

Już dziś nie można mieć najmniejszej wątpliwości, że zawiodły również elity. Partie rządzące, bez względu na proweniencję, nie starały się nawet udawać, że sprawy kultury interesują je w sposób szczególny, czego najlepszym dowodem były niefortunne, oględnie mówiąc, kadencje kolejnych resortowych ministrów. Nawet inteligencka z natury Unia Wolności, kiedy miała wskazać kandydata na ministra spośród swego grona, dokonała fatalnego wyboru, czego się pewnie wstydzi do dziś, ale to już nie ma większego znaczenia.

Polityka 15.2002 (2345) z dnia 13.04.2002; kraj; s. 16
Reklama