Mirosław Brodowski z Krajowego Urzędu Pracy (KUP), choć jest głównym specjalistą w dziedzinie pośrednictwa pracy, bezradnie rozkłada ręce. Nic nie wie o planowanych przez ministra zmianach. Ma przy tym wątpliwości, czy nie zaszło jakieś nieporozumienie. Ustawa o zatrudnieniu i przeciwdziałaniu bezrobociu wyraźnie przecież mówi, że „prowadzenie pośrednictwa pracy (...) w celu osiągnięcia zysku jest zakazane”, a trudno sobie wyobrazić działalność komercyjną, na której nie wolno zarabiać. Ten zakaz nie jest pomysłem polskiego ustawodawcy, lecz efektem ratyfikowania konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy nr 96 z 1949 r. Zasada zakazująca zarabiania na pośrednictwie pracy obowiązuje w wielu państwach Europy. W niektórych administracja publiczna zastrzega sobie nawet monopol na tym polu.
Słupy ogłoszeniowe
W Polsce szczęśliwie monopolu nie ma. Szczęśliwie – bo nasze służby publiczne marnie radzą sobie z pośrednictwem pracy. Zaledwie 20 proc. bezrobotnych, którzy znaleźli pracę, zawdzięcza to urzędom pracy. Działające w ich strukturach komórki popularnie zwane „pośredniakami” pełnią najczęściej funkcję słupów ogłoszeniowych. Przyjmują oferty pracodawców poszukujących pracowników i udostępniają je bezrobotnym. W sporej części są to zajęcia finansowane z Funduszu Pracy, na które urzędy mają wyłączność. Pracodawcy coraz rzadziej korzystają z pomocy urzędów i jeśli muszą pozyskać pracowników, radzą sobie sami, bezrobotni zaś, jeśli rzeczywiście zależy im na pracy, wiedzą, że w „pośredniaku” niczego atrakcyjnego nie znajdą. W efekcie znaczenie służb publicznych systematycznie maleje. Poza urzędami pracy działają też inni pośrednicy. Są wśród nich wyspecjalizowane organizacje zajmujące się pewnymi grupami zawodowymi, np.