W trzecim wydaniu głośnego swego czasu słownika młodej literatury „Parnas bis” hasło poświęcone Rafałowi A. Ziemkiewiczowi zdobi fotografia przedstawiająca Stefana Żeromskiego. Ów żarcik miał podówczas głębszy sens. Otóż w prozie autora „Pieprzonego losu kataryniarza” doszły do głosu dwie namiętności: fantasty i pisarza politycznie zaangażowanego. Przy czym tej ostatniej pasji oddawał się Ziemkiewicz ze śmiertelną powagą, co zapewniło mu odrębną pozycję w gronie twórców political fiction. W najnowszym zbiorze opowiadań „Cała kupa wielkich braci” Ziemkiewicz zastosował po prostu nowe narzędzia – satyryczne.
Humorystyczny ton, w jakim utrzymana została większość opowiadań zgromadzonych w tej książce, sprawia, że gdzieś ulatnia się jad i znikają resentymenty, z których teksty te się zrodziły. Bo też czego tu nie ma! Spółki nomenklaturowe i nieudolni finansiści zagrażający giełdzie („Żywa gotówka”), obłędna polityka kadrowa i marnotrawienie publicznych pieniędzy w gmachu przy Woronicza (opowiadanie tytułowe), manipulacje i nadużycia Radia Alleluja kierowanego przez księdza Grzybowskiego („Pobożne życzenie”), błazenada i blichtr „Festiwalu Gwiazd” w Międzyzdrojach („Ostatnie słowo”). A na deser – parodia prozy Sapkowskiego, czyli opowieść o Miedźwinie prostującym błędy polityki Chrobrego vel (prezydenta) „Bolka”. Zaiste, nie sposób powiedzieć o prozie Ziemkiewicza, że jest aluzyjna. Autor „Całej kupy...” nie bawi się w subtelności i zmyłki, a pisanie zbyt grubą krechą to w jego przypadku stary mankament czy, jak kto woli, nieusuwalna cecha tego stylu.
Zasada, na mocy której pisarz nawiązuje tutaj porozumienie z odbiorcą, wydaje się prosta: podobieństwa do osób i sytuacji rzeczywistych nie są bynajmniej dziełem przypadku.