Najgłośniejszą ofiarą drogiego roamingu (czyli używania telefonu komórkowego w zagranicznych sieciach) pozostaje były wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Piotr Piętak. Jego rodzina zabrała na wakacje służbowego laptopa razem z komórką, która posłużyła jako środek dostępu do Internetu. Rachunek za tę przyjemność wyniósł prawie 80 tys. zł.
To przykład drastyczny, ale nieodosobniony w Europie. Niedawno brytyjskie małżeństwo przez nieuwagę nie przerwało ściągania na komórkę czterech odcinków serialu „Przyjaciele” po przekroczeniu granicy. Ich operator Vodafone za tę usługę policzył 11 tys. funtów. Opłaty za roaming wciąż są dla wielu abonentów przykrą niespodzianką po powrocie z urlopu. Tym większą, że wcześniej słyszeli o znacznej obniżce cen, jaką na firmach telekomunikacyjnych wymusili unijni urzędnicy.
Opłaty za roaming wewnątrz Unii pod koniec sierpnia 2007 r. rzeczywiście spadły, ale tylko dla połączeń głosowych (dzięki wprowadzeniu tzw. eurotaryfy). Wcześniej minuta rozmowy do Polski mogła kosztować ponad 5 zł. Teraz nie przekracza 2,20 zł. Zmalały również ceny za odbierane połączenia. Średnio staniały z 2–3 zł do 1,10 zł za minutę. Zmiany zawdzięczamy jednak nie samym koncernom, a komisarz Viviane Reding (niedawno była w Polsce), która przekonała Parlament Europejski oraz państwa członkowskie, że jedynym rozwiązaniem jest administracyjne zmuszenie operatorów telekomunikacyjnych do obniżki cen.
Dlaczego pani Reding nie poszła za ciosem i nie kazała wprowadzić taniego roamingu także dla krótkich wiadomości tekstowych (esemesów), wiadomości multimedialnych (ememesów) oraz połączeń z Internetem? Otóż Komisja Europejska miała nadzieję, że przestraszeni operatorzy, nie czekając na kolejny nakaz z Brukseli, sami obniżą te opłaty.