Żółte kaski mingongów na dobre wpisały się w pekiński krajobraz. Ich posiadacze przyjeżdżają z całych Chin, by w pocie czoła i w duchu olimpijskim budować stolicę. Jako obywatele drugiej kategorii, masowa i tania siła robocza, w spartańskich warunkach współtworzą galopującą gospodarkę Chińskiej Republiki Ludowej.
Pociągiem jadą kilkadziesiąt godzin na najtańszych– twardych miejscach siedzących. Wysiadają na dworcu Pekin Główny, wymięci po męczącej podróży, ale w końcu są w raju. Pekin wita ich kuksańcami: ludzie rozpychają się łokciami, żeby wsiąść do metra. Oni ładują się do wagonów ze swoimi wielkimi torbami ze spranego dżinsu.
Pekińska komisja ds. populacji i planowania rodziny szacuje, że w stolicy pracuje 4,5 mln robotników migracyjnych, którzy przybywają tu z rozległych połaci Państwa Środka, przeważnie z biednych prowincji południowych.
Polityka
15.2008
(2649) z dnia 12.04.2008;
Na własne oczy;
s. 116