Złośliwi w Unii mówili przed kopenhaskim szczytem o „polskim melodramacie w trzech aktach” i nie zawiedli się. Trzy piątkowe rundy Miller–Rasmussen i przerwy między nimi obfitowały w ostre słowa, dramatyczne gesty, zaskakujące zwroty i potyczki na oświadczenia między dyplomatami obu stron. Nie był to ustawiony pojedynek.
Szanse i wyzwania są niepomiernie większe po naszej stronie, ale spośród obecnych członków to Niemcy najwięcej ryzykują i w zamian z czasem najwięcej skorzystają na tym poszerzeniu. Są najbardziej zainteresowane i najwięcej zapłacą. A że wskutek zaniechania reform popadły ostatnio w spore tarapaty gospodarcze i budżetowe, to właśnie im partnerzy pozostawili wyznaczenie granic tego, co możliwe w negocjacjach. Wydawało się, że te granice rozpoznali wspólnie Miller ze Schröderem podczas niedawnej kolacji w Hanowerze.
Polityka
51.2002
(2381) z dnia 21.12.2002;
Temat tygodnia;
s. 24