Mieli jak bracia walczyć o lepsze życie dla wszystkich. Razem grzebali przyjaciół. Doszli razem na samo dno piekła. A teraz jeden brat ma zabić drugiego.
Trzydziestoletni mężczyzna stoi przed dwoma swoimi kolegami. Oni nie mają już siły się ruszać. On z trudem trzyma się na nogach. Ubrania mają w strzępach. Oczy blade, zamglone. Skórę spaloną słońcem, ledwie opiętą na kościach. On mierzy do nich z pistoletu. Oni nie mają broni. Nie robią nic, żeby się uratować. Im jest już wszystko jedno. Jemu nie jest jeszcze wszystko jedno. Dlatego oni muszą zginąć i on ich musi zastrzelić.
Sytuacja jest archetypowa. Filmowa. Ale to nie jest film.
Polityka
51.2002
(2381) z dnia 21.12.2002;
Świat;
s. 58