Spotykając się – przy rozmaitych okazjach, a któż ich uniknął – z poglądami określanymi powszechnie jako antysemickie, homofobiczne, antyklerykalne i innymi (przekonania o wszechobecnej agenturze, układzie, światowym spisku itp.), reagujemy zazwyczaj na dwa sposoby. Jednym z nich jest próba rozprawienia się z uprzedzeniami na płaszczyźnie racjonalnego dyskursu, drugim zaś milczenie, przepełnione politowaniem dla osoby dotkniętej ciężką społeczną przypadłością. Ten drugi sposób praktyka zdecydowanie potwierdza jako słuszniejszy: jakakolwiek próba polemiki powoduje z reguły gwałtowny rozrost kolejnych wyobrażeń, w których i dla nas znajduje się rola nosicieli rozmaitych ułomności, wielbicieli najskrajniejszych zboczeń bądź też członków lub agentów równie głęboko podziemnych co radykalnych organizacji. A dramatyzacja sporu dokona się tym łatwiej, im bardziej oficjalny będzie on miał charakter.
Owa potrzeba jaskrawego podziału ról na dobrych i złych, charakterystyczna dla tego rodzaju myślenia, zdradza pokrewieństwo z tradycyjnymi wizjami ponadnaturalnego zła i jego etatowych antybohaterów, znanymi z opowiadań o upiorach i współczesnego horroru. W konstrukcji owych wyobrażeń odnajdujemy schematy fabularne i charakterologiczne, których kontekst zdaje się być oczywisty dla choćby przypadkowego czytelnika i widza fantastyki grozy. Albo odwrotnie: spróbujmy podyskutować z kimś głęboko przekonanym o nawiedzeniach duchów czy odpowiedzialności kosmitów za gniecenie zbóż; wiele z używanych w rozmowie strategii okazuje się być tożsame z argumentacją antysemicką lub homofobiczną. Wkroczyliśmy bowiem na teren, gdzie przywoływanie racjonalizmu, nawet w stosunku do tez poddających się takiej weryfikacji, może być jedynie maską dla myślenia płynącego z głębokiego przekonania pokrewnego wierze.