Europejska armia podporządkowana przewodniczącemu Komisji? Energetyczne NATO? Czy polski rząd uważa traktat konstytucyjny za martwy, czy można go renegocjować? A jeśli tak, co należałoby tam zmienić? Pod rządami PiS Polska stała się wielką enigmą w polityce europejskiej. Raz po raz politycy PiS wyciągają nieprzemyślane pomysły niczym króliki z kapelusza, przyprawiając je szczyptą eurosceptycyzmu i narodową retoryką. Świadczy to albo o braku przygotowania i zaplecza eksperckiego, albo o tym, że przywódcy PiS zwykli swych doradców traktować równie nieufnie jak cały świat zewnętrzny.
Ale to jeszcze nie dowód, że minister Anna Fotyga, prezydent Lech Kaczyński czy jego brat są eurosceptyczni. Rządzą krajem, który ma pewne stałe, niezmienne, żelazne interesy. Brytyjscy przywódcy nie mogą z dnia na dzień zgłosić akcesu do strefy euro, do Schengen czy do Europejskiej Karty Społecznej, a francuski rząd nie może stać się nagle proamerykański – podobnie polski rząd nie może na dłuższą metę prowadzić polityki antyeuropejskiej lub eurosceptycznej. Może udawać, może mówić jedno i robić co innego. Tak też postępowały wszystkie ekipy ostatnich lat. Obecna koalicja niczym się nie wyróżnia.
Na co dzień polscy politycy – i to obojętnie czy z prawa, czy z lewa – obiecują bezwzględną walkę o interes narodowy, twarde, nieustępliwe negocjacje, obronę państwa narodowego i suwerenności, odrzucają ze wstrętem wszystko, co kojarzy się z federalizmem, wzmocnieniem instytucji ponadnarodowych czy oddaniem Wspólnocie pewnych kompetencji. Taka nieugięta postawa prowadzi do autoizolacji w Brukseli, wobec czego polscy ministrowie i dyplomaci walczą tam już nie o konkretne interesy, lecz by zachować twarz, o marginalne ustępstwa ze strony mniej rygorystycznych partnerów.