Pisał przed sześciu laty z niejaką emfazą Jan Nowak-Jeziorański: „Serce niemieckiej kultury, które biło przez stulecia w Berlinie, znajduje się dziś w Krakowie”. Owo serce stało się zapewne ostatnim zakładnikiem II wojny światowej, bo przez minione dziesięciolecia na losy Berlinki długim cieniem kładła się wojenna trauma. Stąd też historia dyskusji i negocjacji o jej przyszłość to ciekawy przyczynek do obrazu polsko-niemieckich stosunków, wzajemnych uprzedzeń, narodowych resentymentów, politycznych strategii, dyplomatycznych gier i symbolicznych gestów. I choć po 50 latach jesteśmy praktycznie w punkcie wyjścia, to owe dzieje braku porozumienia są chyba bardziej interesujące aniżeli tzw. historia z happy endem.
Ukryte skarby
Berlinka? Jaka Berlinka? – ta strategia naiwnego dziecięcego pytania była pierwszą stosowaną przez władze PRL. W 1946 r. zbiory Biblioteki Pruskiej ukryto w przepastnych piwnicach Jagiellonki (głównej biblioteki UJ w Krakowie). I od samego początku ów fakt stał się jedną z państwowych tajemnic. Sekretu bacznie strzeżono zarówno przed wrogim NRF, jak i bratnim NRD. Władze szybko bowiem uznały, że skarby te mogą okazać się w przyszłości dobrą kartą przetargową w rozmowach o uznanie granicy na Odrze i Nysie lub w jakichkolwiek innych pertraktacjach z bliższymi lub dalszymi zachodnimi sąsiadami. Gdy w 1965 r. przekazywaliśmy do Berlina wschodniego 127 tys. tomów mniej cennych książek i czasopism, trzy czwarte nosiło pieczęcie Biblioteki Pruskiej. By więc zmylić ślady, zbiór najpierw potajemnie przewieziono do Łodzi, by następnie, już oficjalnie, za pośrednictwem firmy spedycyjnej Hartwig wyekspediować na Zachód.