Archiwum Polityki

Durne prawo, czyli instrukcja użycia młotka

Dura lex, sed lex, surowe prawo, ale przecież prawo! – ekscytują się obrońcy prawa i sprawiedliwości. I tak największe bzdury można robić legalnie, aby tylko trzymać się litery prawa. Naprawdę jednak za absurdy i bezduszność nie odpowiada samo prawo, lecz znany w świecie kretynizm prawniczy.

Kretynizm prawniczy to taki przypadek, w którym prawo zmaga się z rozsądkiem – i zwycięża. Najpierw cztery casusy.

Pierwszy, aktualny, z Warszawy. Złamanie prawa: pani prezydent miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz złożyła z opóźnieniem deklarację majątkową, nawet nie własną, tylko męża. Opóźnienie wyniosło 10 godzin, może nawet dobę. Skutek: „oczywista” (zdaniem premiera Jarosława Kaczyńskiego) utrata mandatu, skoro tak – nowe wybory. Koszt: 3 mln zł, nie licząc fatygi całej rzeszy wyborców. Premier nawet przyznaje, że chciałby jakoś prościej rozwiązać sprawę, ale „prawo nie czyni wyjątku dla pani Gronkiewicz-Waltz”. Dura lex, sed lex. Jak można sprzeciwiać się prawu!

Nie jest moim celem obrona pani Gronkiewicz-Waltz, wszystko mi jedno, kto jest prezydentem miasta, aby tylko wreszcie powstała obwodnica w Warszawie i ze dwa nowe mosty. Nie widzę, by się ktoś tym energicznie zajmował, tym bardziej teraz, kiedy para idzie w wygaszanie mandatu pani prezydent i przestrzeganie prawa. Skoro o nim mowa, dlaczego premier od razu spieszy się z tak „oczywistym” stanowiskiem, skoro problem dotyczy samorządu, a nie rządu? Czy samorząd nie jest po to, by sam to rozstrzygnął?

Prof. Michał Kulesza, który akurat na samorządności zjadł zęby, objaśnia, że niestety w omawianej sprawie wcale nie ma żadnych oczywistości. Odwrotnie: utrzymuje się niejasność prawa, obowiązują dwie ustawy naraz, nie jedna. Według jednej, mandat wygasa, według drugiej – nie. – Przy niejasności samego prawa trudno wzywać do bezwzględnego posłuszeństwa jakiemuś przepisowi. Trzeba raczej ponad sporem prawnym przejść do rozwiązania sytuacji – mówi. Ale już gołym okiem widać, że otwiera się spór prawny, a spór powinien rozstrzygać sąd, a nie premier.

Polityka 6.2007 (2591) z dnia 10.02.2007; Temat tygodnia; s. 24
Reklama