W zeszłym tygodniu nasi politycy nieprzerwanie dostarczający tematów prasie znaleźli konkurenta w osobie młodego, znanego tylko wtajemniczonym, dramaturga, który na drzwiach stołecznego Teatru Powszechnego wywiesił hasło „Młody jebie starego” (tak jest w oryginale, bardzo przepraszam Czytelników nieznoszących wulgaryzmów).
Z tym manifestem na drzwiach Powszechnego oczywiście przesadziłem, ale celowo – dla teatralnego efektu. W rzeczywistości był to bowiem spisany na kartce projekt wewnętrznego regulaminu pracy artystycznej, o którym w teatrze wiedziano od listopada ubiegłego roku i który, jak to jest ostatnio w zwyczaju, we właściwym momencie przedostał się do prasy. Przez parę następnych dni można było wręcz odnieść wrażenie, iż teatralna wojna młodych ze starymi obchodzi rodaków niemal tak samo jak utarczki PiS z PO.
Ból Bolesty
Na głowę nieszczęsnego autora, którym jest bliżej nieznany Robert Bolesto, dramaturg i kierownik literacki w podupadającym teatrze, posypały się gromy. W prasowych replikach przedstawiany jest on jako barbarzyńca, który wykonał gest nieprzyzwoity i niemądry, po którym zatrzęsły się fundamenty szacownych warszawskich scen. W mediach trwa właśnie ranking oburzeń, w którym uczestniczą zarówno artyści jak i krytycy, co jest rzadkim raczej w tym towarzystwie przykładem wspólnego działania. Tylko naprawdę groźny przeciwnik mógł na chwilę połączyć zwaśnione na ogół strony.
O przestępstwie Bolesty informowały dzień po dniu gazety, więc nie trzeba przytaczać wszystkich znanych szczegółów. Przypomnijmy więc tylko, że w tzw. regulaminie pracy dramaturga Bolesty znalazło się dziesięć bulwersujących punktów, z których dwa w szczególności poruszyły zespół Teatru Powszechnego oraz opinię publiczną – tak przynajmniej mogłoby się wydawać czytelnikom gazet.