Andrzej Chłopecki dokonał niedawno na łamach „Tygodnika Powszechnego” egzekucji na twórczości Piotra Rubika, pisząc między innymi: „Strategia artystyczna Piotra Rubika polega na tym, by swój mierny talent do komponowania popowych piosenek przenieść na taki poziom, na którym może poczuć się wyjątkowy, nie do zastąpienia”. Ten konkretny przypadek artystycznej hucpy nie jest jednak ani pierwszą, ani jedyną próbą uwznioślania muzyki pop po to, by przypominała coś więcej niż tylko pop. Można już mówić o całym nurcie podobnych poczynań.
Do panteonu światowych gwiazd wkroczył oto niedawno męski kwartet wokalny Il Divo. Hiszpan, Szwajcar, Niemiec i Amerykanin, śpiewacy operowi, pod okiem producenta muzycznego Simona Cowella, jurora amerykańskiej i angielskiej wersji telewizyjnego programu „Idol”, nagrywają popularne piosenki w symfoniczno-operowych interpretacjach. Zostali dobrani tak, jak czyni się to w przypadku boysbandu: każdy w nieco innym typie urody, razem tworzą fotogeniczny skład świetnie dostosowany do wymogów okładek kolorowych magazynów i teledysków. Apogeum sławy osiągnęli w zeszłym roku, śpiewając razem z Toni Braxton hymn mistrzostw świata w piłce nożnej. Baryton i trójka tenorów w wieku od 33 do 39 lat zostali okrzyknięci prekursorami popopery, co w branży muzycznej jest też identyfikowane z nurtem crossover.
Crossover (po polsku: krzyżowanie), encyklopedycznie rzecz ujmując, polega na łączeniu różnych gatunków muzycznych, dziś jednak najczęściej określa się tym terminem muzykę z pogranicza popu i klasyki. Kiedy artysta funkcjonujący na co dzień w obszarach muzyki poważnej decyduje się na taki krok, ma szansę zdobyć publiczność spoza sal filharmonicznych, choć naraża się na zarzut rozmieniania swego talentu na drobne i sprowadzania sztuki wysokiej do poziomu wodewilu i musicalu.