Część naukowców wpisuje uczucie miłości w strategię i taktykę ewolucji: to geny przybierają różne maski, aby wygrać walkę o przetrwanie gatunku.
Autorka słynnej, wydanej trzy lata temu, książki „Why we love” („Dlaczego kochamy. Natura i chemia miłości romantycznej”), amerykańska antropolog Helen Fisher, uznała hormony za źródło miłosnego zaślepienia. Na przykład dopamina i testosteron odpowiadają za pożądanie, popęd seksualny i romantyczną pasję, oksytocyna – za poczucie więzi, zaufanie, bliskość. Skomplikowana hormonalna mieszanka, zdaniem Fisher, wywołuje miłosny szum w głowach.
Inni – zwolennicy teorii środowiskowej – wskazują na prymat kultury i otoczenia nad ewolucyjnym dziedzictwem. Ich zdaniem, wpływ na odczuwanie romantycznych uczuć wywiera wychowanie, lokalne środowisko, obyczaje, stosunki towarzyskie. Miłość stanowi więc sztuczną społeczną strukturę, wspomaganą dawniej przez poezję, literaturę, religię, a obecnie – również przez pop-przeboje, telenowele, kino, Internet. Dzięki nim ulegamy różnym romantycznym fascynacjom i złudzeniom.
Od wielu wejrzeń
Jednym z takich złudzeń, chętnie wykorzystywanym przez tabloidy, melodramaty oraz seriale, jest miłość od pierwszego wejrzenia.
Naukowcy z kalifornijskiego uniwersytetu UCLA obliczyli, że miłość tego rodzaju przydarza się zaledwie 10 proc. ludzi, reszta musi popracować nad własnym romansem. Nagły wybuch miłości tłumaczy się teorią imprintingu (wdrukowania), czyli wpisanych w podświadomość ludzkich zachowań, które wywołują pozytywne skojarzenia. Ów zapis dokonuje się we wczesnym dzieciństwie, a powtórka sytuacji po latach, z innym już bohaterem lub bohaterką, ale w podobnych okolicznościach, może nieoczekiwanie wyzwolić romantyczną eksplozję uczuć.