Chandra stała się najsłynniejszą zaginioną w historii Stanów. Jej szkielet odnaleziono akurat wtedy, gdy rząd Busha znalazł się na cenzurowanym na tle zaniedbań służb specjalnych przed zamachami 11 września. Przypadek?
Seks, polityka i paranoja – prawdziwy koktajl amerykański. Ale teraz to już nie opera mydlana, jakaś Monica bis, tylko tragedia z elementami groteski. Rok temu przez dwa miesiące Ameryka nie mówiła o niczym innym. Mnożyły się teorie: Chandra popełniła samobójstwo, zmieniła tożsamość, ktoś ją porwał albo zamordował. Może wampir grasujący po Waszyngtonie, a może kochanek. Gdyby nie przyjaciel-kongresmen i świeża pamięć o Monicagate, Chandrą interesowaliby się tylko bliscy, śledczy i obywatelskie stowarzyszenia poszukujące zaginionych i wspierające psychicznie, prawnie i materialnie ludzi, którym przydarzyło się takie nieszczęście. W samym Waszyngtonie w ciągu ostatnich dwudziestu lat odnotowano ponad 230 zaginięć dorosłych i około setki nieletnich. Co roku umiera zaś w Ameryce 70 tys. ludzi poniżej 25 roku życia. Sprawa Chandry nabrała rozgłosu z powodu Gary’ego Condita.
Chandrze wydał się Harrisonem Fordem. Ona miała 24 lata, on 53. Oboje z tego samego miasta, Modesto w północnej Kalifornii. Chandra od dzieciństwa interesowała się pracą policji i walką z przestępczością, studiowała administrację na Uniwersytecie Południowej Kalifornii, dostała kilkumiesięczny staż w Federalnym Zarządzie Więziennictwa w Waszyngtonie, co miało jej pomóc w pracy dyplomowej, a być może i w późniejjszym uzyskaniu pracy w FBI, o czym ponoć marzyła. Condita poznała przez wspólną znajomą w październiku 2000 r. Condit nie należał do liderów Kongresu, ale miał swoje wpływy i pensję ponad 140 tys. dol rocznie. Od 1989 r. zajmował poselski fotel z ramienia Partii Demokratycznej.