Co dwa lata odbywa się w podwarszawskim Wilanowie Międzynarodowe Biennale Plakatu, któremu towarzyszy pokonkursowa wystawa nadesłanych z całego świata prac. Kilka dni temu artyści uprawiający „sztukę płotów” spotkali się po raz osiemnasty. Ale gdyby za pomocą wehikułu czasu te kilkaset prac przenieść dwadzieścia lat wstecz, a plakaty sprzed dwóch dekad zawiesić dziś, to – jestem pewien – nikt nie zauważyłby zmiany. Daremnie szukać choćby jednej pracy, która już nawet nie burzyłaby, ale choć nieznacznie naruszała istniejące w tym obszarze sztuki status quo. Estetyczne rewolucje przeorały malarstwo, rzeźbę, architekturę, a nawet, zdawałoby się bardzo zachowawczą, grafikę. Ale nie plakat. Przypomina Wańkę-wstańkę z plakatu Piotra Garlickiego reklamującego Biennale. Podniesie się po każdym ciosie i z niezmąconym, ciągle tym samym uśmiechem nadal będzie zapowiadać nowy spektakl teatralny, zachęcać do zakupu farb, przestrzegać przed dziurą ozonową czy nakazywać miłować bliźniego.
Chyba największym wstrząsem ostatniej dekady była próba wykorzystania w plakacie możliwości, jakie daje komputer. Piszę „próba”, albowiem po krótkim okresie bezwstydnego i nachalnego korzystania z najbardziej wymyślnych programów graficznych dziś znów sięga się do tej techniki w sposób dyskretny i oszczędny. Co zatem sprawia, że mimo niezwykle konserwatywnych ram wystawy kolejnych biennale ogląda się z niezmiennym zainteresowaniem? Myślę, że dzieje się tak za sprawą tego samego waloru, który atrakcyjnym czyni też oglądanie znaczków: różnorodności. Plakat nie dopuszcza wprawdzie ekstrawagancji, ale pozostaje niezwykle otwarty na wszelkie konwencje plastyczne. W jednej więc sali wilanowskiego Muzeum Plakatu wytropić możemy wszystko, co liczyło się w sztuce XX wieku: surrealizm i popart, ekspresjonizm i abstrakcję, konceptualizm i postmodernizm.