Ostatnie stadium to choroba: zespół przewlekłego zmęczenia. W zasadzie nieuleczalna, jedynie korygowalna.
Aneta Gacka ze Śląska kiedyś wychodziła z domu w pół godziny po przebudzeniu, piętnaście minut szybkim krokiem szła do pracy. To ten typ, co z każdego dnia próbuje wycisnąć dwa; etat dekoratorki w supermarkecie, prywatna firma i dwoje dzieci pod opieką. Z córeczką, poważnie chorą, często jeździła do Warszawy do szpitali. Wieczorami hobbystycznie, ale i dla oszczędności, u siostry reperowała samochód, podrygując w rytm muzyki z radioodbiornika. Potem było załamanie zdrowia: upadała i przez kilkanaście, kilkadziesiąt minut nie mogła się podnieść. Wreszcie diagnoza: zespół przewlekłego zmęczenia.
Dziś Aneta już wie, że musi sobie na wstanie z łóżka, poranną kawę i prysznic zarezerwować półtorej godziny; szybciej nie da rady, bo mdleje. Z ostrych objawów choroby zostało jej jeszcze roztargnienie. Zapomina na przykład podpalić odkręcony gaz, a wychodząc po bułki kupuje je w trzech sklepach kolejno. Opracowała z mężem domowe zasady bezpieczeństwa, wśród których jest i taka, że ona nie dotyka urządzeń gazowych.
O zmęczeniu medycznie
W literaturze medycznej o zmęczeniu przeczytamy, że to przejściowe zmniejszenie zdolności do aktywności, pojawiające się w wyniku wysiłku i na skutek różnych zmian natury biologicznej zachodzących w organizmie, np. niedotlenienia tkanek lub wyczerpania się rezerw energetycznych. Że ma dwie główne funkcje: regulacyjną, związaną przede wszystkim z ochroną przed nadmiernym wysiłkiem; i adaptacyjną – zmęczenie uczy nas, na ile możemy sobie pozwolić, a mając już tę wiedzę o sobie, możemy zwiększać wydajność organizmu. Na takiej zasadzie działa trening sportowy: czyni człowieka zdolnym do coraz większego wysiłku.