Nie tak dawno były minister spraw wewnętrznych Marek Biernacki w jednym z wywiadów przewidywał, że najpierw o pracy nowej służby będzie cicho, ale po Nowym Roku wystrzeli jakaś bomba. „To będzie mocne wejście, bo będą chcieli się pokazać” – mówił. W poprzednią środę wejście było mocne, z przytupem. W świetle kamer ministrowie Mariusz Kamiński (antykorupcja) i Zbigniew Ziobro (sprawiedliwość) przedstawili zbrodniczą działalność dr. G. Jeden mówił o porażającej wiedzy, drugi o wstrząsających faktach. Im mocniejsze słowa, tym większy splendor dla agentów CBA, którzy wykryli „doktora Śmierć” i jego mroczne tajemnice. Kiedy opinia publiczna dostaje jak na tacy zbrodnię i zbrodniarza, nie czeka na wyrok sądowy, sama wydaje werdykt. Grunt jest podatny, bo naród narzeka na poziom służby zdrowia i w poczuciu desperacji szuka winnych. Już nie musi szukać.
Nasuwa się analogia ze słynną aferą mięsną z lat 60. Władza musiała wytłumaczyć, dlaczego na rynku brakuje mięsa. Znaleziono aferzystów, którzy co prawda nie napadali, nawet nie kradli, ale stworzyli korupcyjny łańcuch. To ich obarczono winą za puste haki w sklepach mięsnych. Skazano na śmierć Stanisława Wawrzeckiego, dyrektora z pionu handlującego mięsem, chociaż popełnił zaledwie przestępstwo urzędnicze (dowiedziono mu przyjmowanie łapówek).
Nie wiemy, co zostanie dowiedzione Mirosławowi G. Na razie trwa jedynie licytacja zarzutów i chociaż minister-prokurator generalny jest przekonany, że lekarz popełnił liczne zbrodnie, to jeszcze za mało, aby już uznać go winnym. Jedno jest pewne. Jesteśmy świadkami próby promocji Centralnego Biura Antykorupcyjnego. To oni wszczęli śledztwo, to oni znaleźli mocne (jak twierdzi Mariusz Kamiński) dowody. To wreszcie oni w świetle kamer założyli kajdanki na dłoniach lekarza i doprowadzili go do aresztu.