Adam Krzemiński: – Chciałem panu podziękować za „Strajk”. Wystawił nam pan za Solidarność celuloidowy pomnik akurat w momencie, gdy w Niemczech Polska braci Kaczyńskich nie budzi szczególnych sympatii. Nakręcił pan film o polskiej woli oporu, która w Niemczech jest zapomniana. Jak pan wpadł na ten temat?
Volker Schlöndorff:– To był przypadek. Studentka szkoły filmowej nakręciła film dokumentalny o Annie Walentynowicz. Następnie napisała scenariusz filmu fabularnego, uzyskując pisemną zgodę Anny Walentynowicz. Projektem zainteresował się producent Jürgen Hase, z którym właśnie kończyłem „Dziewiąty dzień”. Pokazał mi scenariusz, a ja uznałem, że to jest to.
Słuchając muzyki Jean Michela Jarre’a na początku „Strajku” pomyślałem, że często pan współzawodniczy z Andrzejem Wajdą, ten pulsujący rytm to był niemal cytat z „Ziemi obiecanej”...
Mam ten przywilej, że mogłem przedyskutować pomysł „Strajku” z Andrzejem, ponieważ wykładam w jego warszawskiej szkole filmowej. Konsultowałem z nim scenariusz i postępującą realizację. Podobał mu się też pomysł obsadzenia Kathariny Thalbach, którą znał z teatru, w roli Agnieszki. Oczywiście zapytałem go też, dlaczego sam tego nie nakręci. Odpowiedział: „Teraz twoja kolej! Ja już swój film o stoczni nakręciłem”.
Nakręcił pan film o bohaterce.
Nie sądzę, by „Strajk” był filmem heroicznym. Może mi pan wierzyć, że gdybym chciał, by taki był, to ociekałby patosem…
Ktoś by mógł powiedzieć, że nakręcił pan film o – jak to się kiedyś w socjalrealizmie nazywało – świecie pracy. W NRD były takie filmy jak „Ślad kamieni” o buńczucznych murarzach, u nas też.