Florian Sawicki studiuje filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Jest trockistą. Według powszechnej opinii każdy szanujący się uniwersytet powinien mieć na stanie przynajmniej jednego porządnego trockistę. Na UW może nim być Florek. Na półce w jego domu odnajdujemy dzieła Lenina w kilkunastu tomach, „Kapitał” Marksa oraz rzecz najważniejszą: „Zdradzoną rewolucję” Lwa Trockiego. – My trockiści mówimy ludziom pracy, żeby nie czekali na ochłapy z burżuazyjnego stołu, tylko wzięli sprawy w swoje ręce. Pierwszy impuls dał mu dziadek, mikołajczykowski pepeesowiec. Zachęcił go do czytania Marksa. – Potem były demonstracje, rozmowy z ludźmi, poglądy dziadka przestały mi wystarczać. Florek rozkleja plakaty z okazji kolejnych rocznic wybuchu rewolucji październikowej czy proklamowania PKWN. Chce zakładać rady robotnicze, a potem kapitaliści mają oddać władzę. Zacznie się wreszcie właściwy komunizm. Walka trwa. Historia, zdaniem Floriana, jeszcze się nie skończyła.
Nie brakuje na uniwersytecie zwolenników Che Guevary, lewicy czasów katakumb, amatorów Bakunina. Widać powtarzalność gestów z kontrkulturowej legendy: trawa, Hendrix, Joplin, niezgoda na Babilon. Symbole, które karmią kolejne pokolenia. Z braku nowych.
Korowód masek
To jednak „normalsi” wyznaczają średnią. Na polskich uniwersytetach, poza malowniczym folklorem, życie intelektualne i polityczne więdnie w oczach. Boom na partyjne młodzieżówki umarł mniej więcej w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy okazało się, że młodzież jest dobra do rozlepiania ulotek, po czym może się rozejść do domów. Nawet fascynacja Samoobroną okazała się krótkotrwała, a mocna dotąd wśród studentów ultraliberalna Unia Polityki Realnej zniechęca swoją marginalną pozycją.