W Pawłokomie nie padło słowo przepraszam. Nie wypowiedział go ani polski prezydent Lech Kaczyński, ani Wiktor Juszczenko, prezydent Ukrainy. Choć prezydenci przybyli do tej wsi koło Dynowa na Podkarpaciu, by postawić kolejny krok ku pojednaniu i przełamać tabu dotyczące wspólnej polskiej i ukraińskiej przeszłości. Pawłokoma jest jednym z jej symboli: tutaj w marcu 1945 r. sąsiedzi mordowali w zemście sąsiadów. Kilkuset mieszkańców wsi, Ukraińców – obywateli polskich, zostało zamordowanych przez miejscowe polskie oddziały samoobrony oraz żołnierzy podziemia, postakowskiego oddziału por. Józefa Bissa, ps. Wacław. Selekcji dokonano w cerkwi, gdzie schronili się w nadziei, że poświęcone miejsce będzie uszanowane przez katolików. Rozstrzeliwano na greckokatolickim cmentarzu, obok dołów, do których wrzucono zwłoki. Ofiarami były także kobiety i dzieci.
Kilka miesięcy później sotnia UPA pod dowództwem Barona spaliła Pawłokomę i wypędziła zamieszkujących tu Polaków. Tak wtedy, na pograniczu, wyglądało wymierzanie sprawiedliwości.
– Czy okoliczności i sposób, w jaki tego dokonano, wskazują, że żołnierze AK dopuścili się ludobójstwa? Czy akcja na tę wieś była tylko spontanicznym odwetem, jak twierdzi strona polska, aktem zemsty za uprowadzenie przez UPA i zamordowanie siedmiu miejscowych Polaków? Czy doszło do niej w konsekwencji olbrzymiego ładunku narastającej od lat wzajemnej wrogości między miejscowymi Polakami i Ukraińcami – pyta Eugeniusz Misiło, autor ciepłej jeszcze książki „Pawłokoma 3. III. 1945 r.” Jednoznacznej odpowiedzi nie ma, choć historycy z obu stron poszukują od lat odpowiedzi i dokumentów. Nie jest też znana liczba ofiar, bo nigdy nie przeprowadzono ekshumacji wszystkich grobów.