Była sobota, 17 maja 1606 r. Dymitr, tytułujący się wielkim księciem moskiewskim i carem, jak zwykle wstał wcześnie i wyszedł na kremlowski ganek. Czekali tam jego posłowie, diak Afanasij Własiew i kniaź Grigorij Wołkoński. Dymitr porozmawiał o poselstwie do Polski i o nastrojach wśród ludności. Wieści były raczej uspokajające.
W tym czasie spiskowcy bez przeszkód przeszli przez Bramę Frołowską (dziś Spasską), dzielącą Kreml od Moskwy; straży niemal nie było, gdyż bojarzy zwolnili znaczną część cudzoziemskich gwardzistów. W chwilę potem jęknęły dzwony we wszystkich cerkwiach stolicy Wielkiego Księstwa. Jacyś jeźdźcy kłusując po placu Czerwonym, wśród kramów i tłumu kupujących, krzyczeli na całe gardło, że Polacy mordują bojarów i rżną cara. Ludzie brali w dłonie, co popadło i szli na Kreml.
Czy był to przygotowany bunt plebsu, czy zadziałało prawo tłumu? Rosyjski historyk Rusłan Skrynnikow sądzi, że Dymitr był raczej popularny wśród plebsu, więc spiskowcy krzykami „Polacy mordują cara” chcieli najpierw wywołać rozruchy ludowe. Książętom Szujskim i innym bojarom spiskowcom udał się ten bunt. Do tłumu dołączyły typy z rohatynami i rusznicami. Potem okazało się, że byli to przestępcy wypuszczeni przez spiskowców dla przeprowadzenia planu zamordowania Dymitra.
Gęstniejący na placu tłum zażądał, by car wyszedł do nich.
Ktoś przedarł się na komnaty pałacowe i podbiegł do władcy z obelżywymi słowami, nazywając go niedonoszonym carem. W chwilę potem najbliższy doradca Dymitra Piotr Basmanow szablą ściął zuchwalcowi głowę.
Dymitr ukazał się z berdyszem w ręku, ale ze spiskowcami pertraktował odważny Basmanow. Nie zdążył wiele wytłumaczyć: miotając obelgi okolniczy Michał Tatiszczew wyjął długi nóż i pchnął swego niedawnego dobroczyńcę (Basmanow uchronił go od zesłania) prosto w serce.