Jeszcze niedawno właściciele domów odłączali się od miejskiej sieci ciepłowniczej, bo własne ogrzewanie gazem albo olejem opałowym było tańsze. Teraz jest droższe. W Warszawie gigadżul z elektrociepłowni kosztuje 32–33 zł, a np. z kotłowni gazowej 34,5 zł. Właściciele domów zaczęli wracać do miejskiej sieci. Z kolei np. na podkarpackich wsiach, do których doprowadzony został gaz (żeby było tanio i ekologicznie), wraca się do tradycyjnych kotłów. Pali się w nich tym, co kto ma, łącznie z domowymi odpadami i kopci niemiłosiernie.
Ceny gazu i oleju opałowego rosną i będą rosły, eksperci są w tej sprawie zgodni. Na jakie ogrzewanie warto się przestawić, jeśli w pobliżu nie ma sieci ciepłowniczej? – Ja bym się nie przestawiał. Najtańsze są tzw. negawaty, czyli energia uzyskana dzięki działaniom zwiększającym jej efektywne wykorzystanie. W polskich warunkach jest to przede wszystkim odpowiednia termomodernizacja budynków – twierdzi Arkadiusz Węglarz z Krajowej Agencji Poszanowania Energii.
Odpowiednia, to znaczy jaka? Jeszcze niedawno domy ocieplano pięciocentymetrową warstwą styropianu. W nowych projektach warstwa izolacji sięga 20 cm i taką jej grubość doradzają eksperci z KAPE. W energooszczędnych budynkach, głównie niemieckich, daje się 30–35 cm izolacji, ale mocowanie do elewacji takiego „kożucha” jest trudne technicznie. W dodatku opatulony tak budynek zaczyna przypominać stodołę, a dom powinien być nie tylko ciepły, ale i ładny, dobrze wpisany w krajobraz.
Wełna czy styropian
Dopóki ciepło było dotowane, nikt nie przejmował się tym, że ucieka przez ściany i okna jak przez sito. Na ogrzanie metra kw. mieszkania zbudowanego 20 lat temu potrzeba 3–4 razy więcej energii niż w domach nowo powstających.