Archiwum Polityki

Czy mięso może cierpieć?

Gdy mają wejść do samochodu, słychać ich płacz. Pociągają nosem, jakby śmierć miała jakiś konkretny zapach.

Nikt nie pamięta, jak naprawdę miał na imię Węgielek, który niemal całe życie przepracował w kopalni. Gdy dla górnictwa nastały gorsze czasy, ciągał furmankę z węglem ulicami Zabrza. Kiedyś upadł w centrum miasta i sparaliżował ruch uliczny. Przekleństwa kierowców mieszały się z gwizdami. Kiedy się ocknął w Przystani Ocalenie, usłyszał po raz pierwszy, że jest Węgielkiem. Przez następnych kilka dni próbował stanąć na pokrwawionych nogach, jakby wiedział, że śmierć dopada najczęściej leżących bez sił i nadziei. Otwarte rany powoli się zasklepiały. W końcu udało mu się zrobić kilka kroków. Do dziś musi być jednak stawiany na nogi przez kilku dorosłych mężczyzn. Potem maszeruje sztywnym krokiem niczym generał, bo uszkodzonej kończyny nie można zoperować.

20-letnia Gryfka od dziecka pracowała jako siła pociągowa. Nigdy się nie buntowała, a jednak bez przerwy obrywała łopatą i drągiem. Z czasem w ropiejących ranach zagnieździło się robactwo. Mieszkańcy Szarlejki, w której spędziła życie, odwracali wzrok, gdy szła środkiem ulicy – wychudzona, z wyraźnie zarysowanymi żebrami. Kiedy upadła na głównej drodze, powstało zbiegowisko. Nikt nie powstrzymywał jednak kopniaków, mających zmobilizować ją do wstania. Dla konającej na asfalcie Gryfki wybawieniem okazała się przejeżdżająca obok Beata Adamus. Przekonała gospodarza, że życie Gryfki warte jest 1850 zł. Gratis dodał owczarka, zamkniętego w klaustrofobicznym kojcu.

Gryfka trafiła do Przystani Ocalenie pod Pszczyną i do dziś z Puszkiem – tak nazwano owczarka – stanowią nieodłączną parę. Gdyby nie Dominik Nawa i Dorota Szczepanek, którzy trzy lata temu stworzyli dom dla chorych i maltretowanych stworzeń, Gryfka i Węgielek nigdy by się nie spotkali.

Polityka 20.2006 (2554) z dnia 20.05.2006; Społeczeństwo; s. 98
Reklama