Od nagłej, niespodziewanej śmierci – śpiewano przez wieki w kościołach. Nikt nie znał dnia ani godziny i w młodości, i w żadnym innym wieku. Bano się więc śmierci bardziej niż starości, bo chorą, bezradną, bolesną i gorzką oglądano rzadko. Ludzie, którzy dożywali 70, 80 lat w czasach, kiedy żyło się mniej więcej 40, wydawali się obdarzeni nadnaturalną łaską. To tak jakby dziś żył ktoś lat 140. Byli przywódcami plemion, doradcami królów, czczono ich i słuchano. Przechowywali tradycję, kumulowali doświadczenie. Klęską starych stał się wynalazek druku – niepotrzebne były już żywe księgi.
Polepszało się starym w czasie klęsk. Dżumy i cholery nie imały się ich okrzepłych układów odpornościowych, kosiły młodych. Ale zaraz potem wyż urodzonych po klęsce doszedłszy do lat brał na starych odwet, rugując ich na zaplecza domostw, do kościelnych krucht, do nor, na żebracze gościńce.
W Grecji i w Rzymie uważano ich za wrednych i obrzydliwych, czyniąc może wyjątek dla szacownych filozofów. To samo w renesansie. W chrześcijaństwie ojcowie Kościoła pokazywali ich jako ucieleśnienie winy za grzech pierworodny. „A jeśli ktoś – konkludował święty Hieronim – w starości jest krzepki, wynik to szczególnej łaski Boga. Albo też pomocy szatana”.
Stara rzeka
Od połowy XX wieku w zamożnej Europie i Stanach zaczęła się podnosić, a potem zalewać społeczeństwo rzeka starych. Nigdy w historii świata nie żyło ich tylu naraz. W ciągu minionego stulecia ludzie zyskali dodatkowo prawie tyle lat życia, ile mieli przeciętnie mieszkańcy Ziemi w ciągu 4 tys. lat od jaskiń do początków rewolucji przemysłowej.
Rzeka przyszła nie w porę. Rewolucja przemysłowa, techniczna – to epoka rzeki młodych, która płynie zgodnie z zasadą użyteczności.