Jego pierwszym – i jak do tej pory ostatnim – dużym dochodowym interesem było otwarcie sieci kantorów przygranicznych w 15 minut po wejściu w życie nowego prawa dewizowego w 1989 r. Przedtem wymiana pieniędzy była działalnością nielegalną. Aleksander Gawronik dostał sporą premię nie dlatego, że był ekonomicznym geniuszem, ale że miał – do dziś niejasne – układy z ówczesną władzą, w tym ze służbami specjalnymi PRL. Na tyle dobre, że wiedział to, co dla innych pozostawało tajemnicą i, co więcej – potrafił zdobyć zezwolenie na handel walutami, zanim zaczął on być legalny oraz przekonać wopistów (Wojsko Ochrony Pogranicza), aby pozwolili prywatnym kantorom usadowić się w sąsiedztwie przejść granicznych. Monopolu na informacje nigdy potem już nie udało mu się uzyskać. Zabrakło też pomysłów, jak dobrze zainwestować te pierwsze miliony. Kiedy do dewizowej branży dołączyli konkurenci – Aleksander Gawronik kantory sprzedał.
Uznawany wówczas za najbogatszego Polaka, stanowczo nie radził sobie w biznesie, chociaż chwytał się różnych rodzajów działalności: sprowadzał ropę do Polski, założył biuro handlowo-prawne, agencję celną, firmę ochroniarską, miał udziały w poznańskich stacjach benzynowych ESSO. Szło mu jednak marnie, wpadał w długi i w rezultacie banki (m.in. Invest Bank) przejęły zarówno agencję, jak firmę ochroniarską, zaś udziały w ESSO trzeba było sprzedać. Krótki epizod z likwidacją spółki Art-B zakończył się aresztem. Postępowanie karne – prokurator zarzucał mu zagarnięcie mienia spółki o wartości ponad 18 mld starych zł – we wrześniu 1993 r. zawieszono, ponieważ Aleksander G. został senatorem.
Potem, jeśli nawet miał pomysły na biznes, to już brakowało mu pieniędzy, aby go rozkręcić.