Hol Centrum Rehabilitacji i Leczenia Schorzeń Narządów Ruchu im. prof. Mariana Weissa. Tuż obok wejścia młody mężczyzna runął na podłogę. Jego ciałem wstrząsają silne konwulsje. Usta nie łapią powietrza. Dwie przerażone starsze panie wołają o pomoc. Jak spod ziemi wyrasta lekarz i pielęgniarka. Sekunda, dwie, zastrzyk, nosze. Profesjonalne, pewne ruchy. Chory oddycha, na twarzy widać ulgę. Ludzie w białych kitlach łagodnymi uśmiechami uspokajają zebranych w holu pacjentów. Nic się nie stało. Lekarze tego szpitala mają opinię pierwszorzędnych fachowców. Starsze panie wracają do oglądania wiszących w holu starych zdjęć.
Upadający szpital stoi na żyle złota: 17 hektarach gruntów w samym centrum podwarszawskiego Konstancina. Miejscowości supereleganckiej i snobistycznej. Ziemia kosztuje tu od 50 do 100 dolarów za metr kw. – Dobrze, że profesor tego nie doczekał – mówi jeden z lekarzy. – Nie musi patrzeć, jak szpital pogrąża się w chaosie. Nie zobaczy upadku swego dzieła.
Szpital od kuchni
W październiku 2000 r. Urząd Marszałkowski Województwa Mazowieckiego skierował do podległego mu Centrum Rehabilitacji im. prof. Stanisława Weissa swoich kontrolerów. Oddłużony (w ramach reformy służby zdrowia) szpital zaczął bowiem w zastraszająco szybkim tempie ponownie pogrążać się w długach. Rok 2000 zamknął stratą przekraczającą 6,5 mln zł – to trzy razy więcej niż w 1999 r.
„Według ustawy o zakładach opieki zdrowotnej podstawą gospodarki jest plan finansowy. Opisana rzeczywistość Centrum jest tego zaprzeczeniem. (...) Zadłużenie zakładu powiększa się każdego miesiąca o kwotę 650 tys. zł i nie ma żadnych realnych możliwości na regulowanie zaległych płatności” – informują kontrolerzy w specjalnym protokole.