Archiwum Polityki

Zdążyć

Barbara Wojnarowska tłumaczy swoim dzieciom, że rodząc się, nie zrobiły jej krzywdy.

Mateusz i Monika to dzieci państwa Wojnarowskich. Ale ta sprawa nie jest dla dzieci. 28 grudnia 2007 r. mówiono o nich we wszystkich telewizyjnych newsach. Że mama i tato wygrali proces o złe urodzenie, bo lekarz odmówił mamie badań prenatalnych, za co dostała zadośćuczynienie. W Sądzie Okręgowym w Łomży zapadł wyrok z powództwa Barbary W. (to mama) i Sławomira W. (to tata) przeciwko szpitalowi wojewódzkiemu. Bo po tym, jak urodził się Mateusz, było zagrożenie, że następne dziecko też będzie chore. Sąd nakazał zapłacić szpitalowi 200 tys. zł na leczenie dzieci Wojnarowskich i ponad 2 tys. zł miesięcznej renty. W telewizji mówili też o ustawie antyaborcyjnej. Mateusz słuchał, wyciągając pająki z pudełka, żeby sprawdzić, czy dobrze uschły. Suszy owady w tekturowych pudełkach. Ta zabawa nie kosztuje, bo owady są za darmo, a mama chce, żeby mieli coś z dzieciństwa, nie tylko te szpitalne łóżka i strzykawki.

Mama nigdy nie brała dzieci do sądu. Czekały w szkolnej świetlicy. Wiedzą, że od zawsze załatwia jakieś papiery w związku z nimi, że sprawa się toczy o badania prenatalne, a nie o to, że ich nie chciała. Że konsekwencją tych badań byłaby możliwość podjęcia decyzji przez mamę, ale to już jest inna sprawa, a skoro nie doszło do tego etapu, bo mamy nie skierowano na badania, nie ma o czym dyskutować. Mama mówi, że prawo to prawo, a miłość to miłość. I że nie chce zadośćuczynienia za urodzenie, bo Mateusz i Monika nie są szkodą.

Mateusz, 10 lat, 88,7 cm

Łomża. 30-metrowe mieszkanie przy ulicy Kaznodziejskiej. Jest 2.00 w nocy, ale Mateusz nie śpi. Znów ma wymioty. Mama wstaje z kanapy i przedziera się wzdłuż łóżek, żeby zdążyć z miską.

Polityka 5.2008 (2639) z dnia 02.02.2008; Kraj; s. 20
Reklama