Strachem” Jana Tomasza Grossa nie poczułem się obrażony, lecz głęboko poruszony. Gross nie zamierzał pisać akademickiego podręcznika powojennej historii Polski, lecz właśnie poruszyć nas do żywego przypomnieniem „moralnej zapaści” w Polsce tuż po Holocauście. Zapaść polegała na zabijaniu przez Polaków Żydów ocalałych z Zagłady. Który czytelnik, jeśli tylko przeczytał „Strach” z odrobiną dobrej woli, to znaczy bez z góry powziętego negatywnego nastawienia do autora i tematu, nie zadrży pod wrażeniem zebranego w książce materiału dowodzącego, że Żydów zabijano i dyskryminowano już po wojnie po hitlerowsku, czyli dlatego, że byli Żydami?
Szukanie prawdy nie polega tylko na umiejętnym operowaniu warsztatem historyka, socjologa, psychologa czy antropologa. Niewiele nas obchodzą nawet najbardziej wzorowe metodologicznie dzieła, gdy okazują się w istocie tylko przyczynkami. W pamięci zbiorowej zostaje to, co uderza w sedno, co stawia pytania fundamentalnie ważne dla danej wspólnoty, jej tożsamości, jej rozumienia samej siebie, jej zdrowia moralnego. Tak jak ogłoszony 21 lat temu w „Tygodniku Powszechnym” esej Jana Błońskiego „Biedni Polacy patrzą na getto” czy jak książki Grossa: „Sąsiedzi”, a dziś „Strach”. Ale za ten żywiołowy oddźwięk – esej Błońskiego rozpętał burzę podobną do sporów wokół Grossa, a w Krakowie podczas promocji „Strachu” tłumy młodzieży szturmowały wejścia na salę – płaci się cenę.
Kto próbuje popatrzeć na najnowszą historię Polski także oczami żydowskimi, a więc zapytać o postawę Polaków wobec współobywateli Żydów, nie zastrzegając się od razu, że w Yad Vashem najwięcej drzewek „Sprawiedliwych” mają Polacy, którzy ratowali Żydów, ten wystawi się nie tylko na merytoryczne krytyki, ale i na ciosy.